Jak pewnie zauważyliście, bardzo lubię róże marki NARS. Moja przygoda rozpoczęła się kilka lat temu, od zakupu limitowanego zestawu zawierającego trzy bestellerowe produkty, o których chyba każdy słyszał: puder brązujący Laguna, róż Orgasm oraz rozświetlacz Albatross.
Często w przypadku kosmetyków, które wzbudzają taki zachwyt, jest tak, że lubią mocno rozczarować i właściwie tego się spodziewałam. Uważałam, że będzie jak w przypadku pryzmów Givenchy czy meteorytów Guerlain, które niestety nie podbiły mojego serca i szybko przeszła mi ochota na kolejne opakowania.
Jednak w przypadku NARSa, jak łatwo się domyślić, było inaczej i bardzo szybko do tego zestawu dołączyły kolejne róże oraz kilka błyszczyków.
Najnowszym nabytkiem są aż cztery róże. Niestety NARS nie jest dostępny w Polsce, więc nie ma gdzie sprawdzić odcieni i na spokojnie zastanowić się czy na pewno będą do nas pasować. Zakupy w ciemno to ryzyku, bo w końcu cena do niskich nie należy, a jak odcienie nie będą pasować, to pieniądze pójdą się wietrzyć.
Jako że ze mnie takie szalone dziewczę, to kiedy tylko trafiła się okazja zaryzykowałam i moja skromna kolekcja powiększyła się o odcienie: Exhibit A, Lovejoy, Mata Hari oraz Gina.
Zacznę od Giny, bo to ten odcień męczył mnie prawie od roku. Obawiałam się, że będzie to ciepła brzoskwinia z dodatkiem różu, który będzie mocno ocieplał moją skórę i niestety będę szybko musiała się go pozbyć. Po otworzeniu czarnego opakowania z logiem NARS, moim oczom ukazała się urocza, pastelowa, pomarańczowa brzoskwinia. Nie jest to zwykła brzoskwinia, bo jest w niej więcej pomarańczy, niż w innych odcieniach tego typu, ale kolor nie jest przez to ani sztuczny, ani bardzo mocny.
Na skórze daje bardzo ładny, naturalny efekt. Absolutnie nie ociepla, za to świetnie współgra z zielonymi oczami i brązowymi włosami. Pigmentacja jest bardzo dobra, konsystencja także. Zauważyłam jedynie, że kiedy używam pędzla Real Techniques Brush Blush (tego ogonka królika), to róż delikatnie pyli.
Nie ma w nim drobinek, wykończenie jest delikatnie satynowe, w kierunku matu.
Resztę odcieni wybrałam bardzo szybko. Przeglądnęłam strony internetowe, fora i obejrzałam sporo filmików, aby dowiedzieć się, który kolor warto jeszcze kupić (przez to kusi mnie obecnie seduction;)).
Odcieniem wychwalanym prawie wszędzie jest Exhibit A, który ze względu na swój odcień, może wielu odstraszyć.
Jest to średnia czerwień z malutkim dodatkiem pomarańczy. Róż Sleeka w odcieniu Scandalous jest bardziej żywy i rażący. Exhibit A na skórze daje delikatnie ceglasty odcień z widoczną pomarańczą, natomiast Sleek jest typową czerwienią, która dodatkowo jest cieplejsza niż NARS. Ma miękką, świetnie zmieloną konsystencję i równie świetną pigmentację. Efekt oczywiście można z łatwością stopniować, jednak przy tym odcieniu lepiej używać pędzli typu RT Brush Blush - z takim delikatnym, niezbitym włosiem. Wykończenie jest bardziej matowe niż u Giny, ale nie jest to taki płaski mat.
Na widok Mata Hari moje serce od razu zabiło mocniej. Jest to jeden z tych kolorów, które trudno opisać. Połączenie różu z jagodowym fioletem z niebieskimi tonami. Chłodny, o satynowym wykończeniu, świetnej pigmentacji i delikatnej konsystencji. Właśnie ze względu na ten fiolet tak wpadł mi w oko.
Na koniec Lovejoy. Oglądając filmiki na YT wiele osób powtarzało, że jest to jeden z tych odcieni, których nie ma nigdzie indziej i jedynie NARS posiada takie cudo. W opakowaniu ciemny, opalony brąz (na zdjęciach wyszedł na jaśniejszy), na skórze zamienia się w delikatny, brudny brąz z domieszką czerwieni i złotymi, bardzo malutkimi drobinkami. Jest to najdelikatniejszy kolor z tych wszystkich, które opisałam.
Przyznam się, że kiedy otworzyłam opakowanie byłam trochę rozczarowana. Ot, zwykły brąz z drobinkami. Całe szczęście, że na skórze wygląda zupełnie inaczej! i znacznie lepiej.
Może nie robi wrażenia w opakowaniu, ale po nałożeniu na skórę trzeba przyznać rację tym wszystkim osobom, które mówiły, że nie znajdzie się nic podobnego wśród ofert innych marek.
Wszystkie kolory są piękne, ze wszystkich jestem bardzo zadowolona i uważam, że NARS tworzy wspaniałe róże o przepięknych odcieniach i genialnej konsystencji (najbardziej delikatną ma Mata Hari).
Jedynym minusem jest opakowanie, na którym widać wszystko i ciężko je domyć, dlatego ja wszystkie róże trzymam w kartonowych opakowaniach.
Na moich policzkach obecnie najczęściej gości Gina. Pasuje do wszystkiego, pięknie wygląda, łatwo się nakłada i tak jakoś chcę się nią nacieszyć po tak długim okresie wzdychania do niej przed monitorem komputera. Ja jestem zakochana w różach NARSa. Gdybym mogła, pewnie przygarnęłabym kolejne odcienie, ale rozsądek wygrywa, więc następną sztukę kupię najwcześniej za rok. Na pewno będzie to Seduction!
P.S. Kiedyś zrobiłam porównanie kilku kosmetyków - Laguny i Orgasmu NARSa, Hoola i Coralisty z BeneFitu oraz Bahamy Mamy i Hot Mamy z TheBalm - KLIK
Jak wam się podobają? Który wpadł wam w oko?
31 komentarze
Bardzo ładne :)
OdpowiedzUsuńprzepiękne!<3 chyba też o tej porze roku najchętniej eksploatowałabym Ginę:D
OdpowiedzUsuńGina spodobała mi się najbardziej :D
OdpowiedzUsuńPiękne róże! :)
OdpowiedzUsuńPrawdziwe perełki :-)
OdpowiedzUsuńLovejoy wygląda pięknie!
OdpowiedzUsuńGina chyba najbezpieczniejsza. Nie mam pojęcia jak poradziłabym sobie z Exhibit A.
OdpowiedzUsuńTak, Gina jest bardzo bezpieczna:) nie da się nią też zrobić krzywdę;) hehe Exhibit trzeba oswoić:D i mieć dobry pędzel;) ale w sumie takie kolory wydają się być bardzo groźne, a w rzeczywistości dają niezwykle naturalny efekt:)
UsuńWOW! Rewelacja! I świetne zdjęcia;).
OdpowiedzUsuńTylko Mata Hari do mnie przemawia:)
OdpowiedzUsuńLovejoy jest cudowny :)
OdpowiedzUsuńDo mnie kolorystycznie przemawia gina i Lovejoy ;)
OdpowiedzUsuńGina, zdecydowanie :)
OdpowiedzUsuńPiękna gromadka! Exhibit daje po oczach, ale wyobrażam sobie, że ładnie musi wyglądać!
OdpowiedzUsuńTeż miałam kiedyś fazę na róże NARS, ale ostatecznie skończyłam z 2 sztukami tylko. Może jeszcze kiedyś ;)
A Laguna mi jakoś nie podpasowała :)
Hehe za to z innymi szalejesz, więc dobrze, że chociaż NARS już tak nie kusi;)
UsuńAhahaha co racja to racja ;)
UsuńExhibit faktycznie mnie przeraził, moje naczynka by się z nim nie polubiły. :) Ale za to ostatni - Lovejoy - jest genialny. Uwielbiam róże z drobinkami na dzień, bo czuję się wtedy jak gwiazda. :D
OdpowiedzUsuńHehe w takim razie trzeba na twarz nałożyć jakiś puder z drobinkami:D wtedy to dopiero będzie gwiazda!:D
UsuńUwielbiam markę NARS i ich róże :) Moim ulubieńcem jest Daydream :)
OdpowiedzUsuńJakoś wcześniej nie wpadł mi w oko, ale sprawdziłam jak wygląda na zdjęciach w internecie nooo i nie dziwię się, że jest ulubieńcem. Piękny kolor!
Usuńorgazm no! ;)
OdpowiedzUsuń:D;)
UsuńWszystkie są piękne !!! <3
OdpowiedzUsuńŚliczniutkie, wszystkie jak jeden :)
OdpowiedzUsuńPodobają mi się wszstkie. Nie umiałabym wybrać jednego konkretnego odcienia :)
OdpowiedzUsuńJa też nie umiałam:D dlatego jednak są wszystkie;)
UsuńO kurcze :d Piękne
OdpowiedzUsuńNa szczęście rózomania w uśpieniu :) Mam tylko 3 róże :)
gina bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńKusisz , oj kusisz tymi slicznymi rozami ! :) Cos mi sie wydaje ze wpadnie w moje rece mata hari i gina . Mam orgasm i dwa inne w paletce kombinowanej , chce wiecej !!
OdpowiedzUsuńUps , dziwnie wyszlo jak napisalam ze mam orgasm hehe ... oczywiscie chcialam by wyszlo ze posiadam roz " orgasm" , wiadomo :)
OdpowiedzUsuńLovejoy to zdecydowanie mój faworyt :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za każdy komentarz:) Jeżeli masz jakieś pytanie odnośnie starszego posta- proszę napisz maila, bo niestety, ale takie komentarze pod starymi notkami łatwo przeoczyć.