manicure
paznokcie
Mani na dzisiaj: Orly Color Blast Urban Style w świątecznej wersji
12 grudnia 2015
Z racji tego, że spadł już pierwszy śnieg, który wprawdzie zdążył już zniknąć, oraz tego, że zbliżają się Święta, powoli wyciągamy różne ozdoby, kupujemy charakterystyczne sweterki czy też bluzy, a na paznokciach często pojawiają się kolory, które pasują do zimowej aury oraz świątecznego nastroju.
Ja także skusiłam się na coś bardziej zimowego, co kojarzy mi się ze śniegiem, który tak pięknie migocze w sztucznym świetle podczas głębokiej nocy. Głęboką nocą jest dla mnie właśnie przepiękny Urban Style z Orly.
Listopad pełen promocji już od jakiegoś czasu za nami. Jak pamiętacie, od 02 listopada w Rossmannie kolejny raz była organizowana promocja -49% na kosmetyki kolorowe. Oczywiście promocję podzielili na trzy części, więc ciągle coś kusiło i dlatego też zaliczyłam kilka powrotów do tego przybytku zła.
W między czasie pojawiły się promocje w Super-Pharmie (niby kosmetyki kupione w SP już pokazywałam, bo kupiłam je końcem października, ale z tego zakręcenia zrobiłam im znowu zdjęcia, więc wrzucam;)), Hebe i Naturze (z tego co kojarzę, bo tam akurat nie byłam), także okazji do wydatków było sporo, a że ja trochę kiepska jestem jeżeli chodzi o unikanie promocji, to po raz kolejny powiększyłam ilość mazideł.
Nie wszystkie produkty zostały kupione w Rossmannie (jeszcze pojawi się osobny post z tymi zakupami, bo wiem, że przed promocjami często wyszukujecie informacji co warto kupić, na co zwrócić uwagę i co kto upolował).
Nie wszystkie produkty zostały kupione w Rossmannie (jeszcze pojawi się osobny post z tymi zakupami, bo wiem, że przed promocjami często wyszukujecie informacji co warto kupić, na co zwrócić uwagę i co kto upolował).
Na sporą ilość rzeczy skusiłam się podczas -50% w Super-Pharmie, ale niektóre kosmetyki kupione zostały bez jakiejkolwiek zniżki, ot tak, bo wiele dobrego o nich czytałam lub bo po prostu coś mi się skończyło.
Artdeco szaleje, nie da się tego nie zauważyć, zwłaszcza że opakowania kolejnej, tym razem zimowej kolekcji, nazwanej Arctic Beauty, ozdobione są uroczymi śnieżynkami, a w jej skład wchodzi przepiękny rozświetlacz, który według mnie, jest gwiazdą Arctic Beauty.
Wcześniejsze kolekcje także przyciągały wzrok - były cienie, szminki, nowe kasetki i róże, ale nie było rozświetlacza, więc jest tu coś nowego i innego. Podobnie jest z cieniami, wcześniej były prasowane, które teraz zostały zamienione na wodoodporne cienie w sztyfcie.
Kremy do rąk, to często bardzo niedoceniane kosmetyki, o których wiele osób zapomina, bo albo uważają, że nie jest im on potrzebny, albo też nakładają na dłonie balsam/masło/olejek, który stosują na całe ciało. Tak też przecież można, ale nie ukrywajmy, że to jest to samo. W końcu największy problem pojawia się wtedy, kiedy temperatura spada, nasza skóra robi się szorstka, a w torebce nie mamy nic, co mogłoby ukoić nieprzyjemnie ściągniętą i wysuszoną skórę dłoni.
No chyba, że ktoś nosi ze sobą taki balsam do ciała;)
Jeszcze do niedawna sama zaliczałam się do tego grona osób, które kremów do rąk nie używają. Wydawały mi się zupełnie zbędne oraz drażniące ze względu na tłusty, mocno wyczuwalny film na skórze. Wszystkie zmieniło się kiedy trafiłam na odpowiedni krem do rąk, którego zapach całkowicie mnie zachwycił, podobnie zresztą jak jego właściwości. Okazało się, że krem do rąk wcale nie jest taki zły, a co najważniejsze,faktycznie pomaga utrzymać skórę dłoni w dobrej kondycji i warto go mieć w swojej torebce.
Takim kremem bez wątpienia jest luksusowy krem do rąk marki KOI, przy którego tworzeniu biorą udział nie tylko profesjonalistów z wykształceniem kierunkowym, ale także osoby z zespołem Downa.
manicure
paznokcie
Mani na dzisiaj - Rimmel 513 Let's Get Nude, p2 070 Pretty i Orly Rage
29 listopada 2015
Lakiery w odcieniach nude, to te lakiery, które zawsze warto mieć. Ładnie wyglądają zarówno przy krótkich, jak i długich paznokciach. Optycznie wydłużają palce, co jest sporym plusem, a kolory są eleganckie i uniwersalne, bo pasują zawsze i do wszystkiego. Jedyny problem jaki może pojawić się przy wyborze idealnego nudziaka, to znalezienie koloru, który będzie odpowiedni dla naszego koloru skóry. Na szczęście na rynku jest tyle marek, które w swojej ofercie mają odcieni tego typu, że na chwilę obecną każdy powinien bez problemu znaleźć swój ideał.
Dlaczego piszę o nudziakach? bo dzisiaj to właśnie ten odcień gra pierwsze skrzypce.
Piękny odcień 513 Let's Get Nude, któremu towarzyszy metaliczny Rage oraz piasek 070 Pretty.
kolorówka
pędzle
twarz
Lily Lolo - podkład Warm Peach i Butterscotch | kabuki brush | rozświetlacz Star Dust | bronzer Waikiki [swatche]
25 listopada 2015
Lily Lolo chyba nikomu przedstawiać nie trzeba, bo produkty mineralne tej marki od dłuższego czasu cieszą się sporym zainteresowaniem i szybko stają się kosmetycznym hitami wielu osób.
Najbardziej znane są oczywiście podkłady mineralne, wolne od nanocząsteczek, tlenochlorku bizmutu, syntetycznych barwników, substancji ropopochodnych, syntetycznych zapachów oraz parabenów.

Te w 100% mineralne podkłady są delikatne dla skóry. Można nawet napisać, że mają działanie lecznicze, ponieważ zawierają tlenek cynku, dlatego też są często używane przez osoby z cerą problematyczną i wrażliwą.
Co więcej, zawartość miki w tych produktach sprawia, że światło jest rozproszone i tym samym skóra wygląda promiennie i zdrowo, więc osoby, które mają szarą i ziemistą cerę, spokojnie mogą używać tych podkładów, aby skóra na nowo nabrała blasku.
Ostatni lakier z Mistero Milano przed wami.
Tym razem odcień, który opisałabym jako trochę rozbielony, pastelowy wrzos - czyli kolor, do którego mam słabość i który wygląda przepięknie zwłaszcza przy ciemniejszej lub lekko opalonej skórze.
Giardino Segreto, lub po angielsku Secret Garden, jak kto woli, to uroczy, delikatny kolor. Jeden z tych, które się albo lubi, albo unika, bo u niektórych może dawać efekt takiej szarej lub sinej, wręcz "trupiej" skóry.
Wprawdzie jest już połowa listopada i niebawem powinni pojawić się ulubieńcy właśnie tego miesiąca, ale u mnie zamiast tego zobaczycie ulubieńców października, po których sięgam także i w tym miesiącu, zwłaszcza kiedy się spieszę i nie mam ochoty kombinować z makijażem.
Tak to już często jest, że jak coś nam przypadnie do gustu i spełnia nasze oczekiwania, to automatycznie wyciągamy po to rękę.
W ulubieńcach października znalazło się kilka mazideł, które są u mnie od dłuższego czasu, ale po prostu o nich zapomniałam. Są także stosunkowo nowe produkty oraz jeden, który przybył do mnie wraz z początkiem października i od tego czasu jest przeze mnie namiętnie eksploatowany.
Nadeszła pora na kolejny post z waszej ulubionej serii (wnioskuję tak po statystykach), czyli serii zakupowej.
W październiku trzymałam się dzielnie, nawet bardzo, ale wszystko dobiegło końca kiedy rozpoczęły się promocje w Super-pharmie na wybrane marki.
Kupiłam to, co i tak planowałam kupić na promocji -49% w Rossmannie, ale z racji tego, że w SP mają lepsze zabezpieczenia i wiele kosmetyków jest schowanych w szufladach, to były mniejsze szanse upolowania mazideł, które były otwierane lub nawet przetestowane.
Co więcej, zawsze to jakieś kolejne punkty na koncie LifeStyle.
Wracając jednak do zakupów, to wyliczanie swoich grzeszków zacznę od mazideł, które kupiłam na początku października, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że niebawem rozpocznie się zakupowa rozpusta. Wszystkich zainteresowanych oczywiście zapraszam do czytania i oglądania.
Wprawdzie promocja w Rossmannie trwa już od jakiegoś czasu i przed nami jest już tylko jej ostatnia część (ta na produkty do makijażu twarzy), to ilość pojawiających się postów dotyczących tego co warto kupić, nie maleje;)
Ja taki post też opublikowałam KLIK, więc nie będę was już niczym nowym kusiła. Tym razem będę wam odradzała niektóre mazidła, a właściwie, to tak wspomnę o produktach, które u mnie się nie sprawdziły i radzę wam na nie uważać, bo choć ceny są niemal o połowę niższe i jest to dobra okazja aby uzupełnić zapasy lub skusić się na produkt, który wam się od dłuższego czasu marzył, to jednak lepiej upolować coś fajnego, niż bubla, który np. oksyduje w ciągu dnia i robi z was marchewkę.
Na pewno wiele z was, przeglądając mój post dotyczący Rossmanna, zauważyło, że brak tam podkładów i pudrów, zarówno tych "normalnych", jak i tych brązujących. Powód jest jeden: sporo mazideł z drogerii używałam, ale z mało którego byłam na tyle zadowolona, aby go zużyć, a co dopiero kupić ponownie. Tym samym nie chciałam wam polecać takich kosmetyków, po które sama nie sięgałabym zbyt chętnie (choć podkład Revlon Colorstay lubię, to jednak nie używam go za często, bo jakoś automatycznie sięgam po inne mazidła).
Dzisiaj będzie właśnie o kilku podkładach oraz jednym pudrze brązującym, które według mnie lepiej sobie odpuścić podczas tego szaleństwa i wybrać coś innego;)
Nie tak dawno temu, pokazywałam wam nową, przepiękną kolekcję Artdeco, która została stworzona we współpracy z polskim projektantem, Mariuszem Przybylskim - KLIK, a dzisiaj pokażę wam coś równie pięknego: kolekcję Art Couture.
Artdeco ostatnio świętowało 30-lecie istnienia kasetkowego systemu magnetycznego - pewnie wiele z was kojarzy te przepiękne kasetki magnetyczne, które często były ozdobione cudnymi wzorami - popatrzcie właśnie choćby na kasetkę z kolekcji Mariusza Przybylskiego.
Tym razem marka postanowiła wypuścić coś trochę innego, bardziej eleganckiego i o zmienionym kształcie opakowań.
No i po raz kolejny Rossmann ogłosił wielką promocję -49% na produkty do ust, oczu, twarzy oraz lakiery paznokci.
Powoli przygotowuję swoją listę kosmetyków, które mam zamiar upolować, ale zanim ją wam pokażę, mam dla was małą ściągę z produktami, które według mnie warto upolować podczas tej promocji.
Na liście są głównie produkty, które często używam, które lubię i szczerze wam polecam, dlatego też nie jest ich bardzo dużo (według mnie;)).
Make-Up Atelier Paris, to marka, o której pewnie wiele z was słyszało.
Ja się na nią "natknęłam" na wizażu, gdzie dziewczyny rozpisywały się o zaletach cieni do powiek, podkładów oraz baz pod makijaż, jednak trochę czasu minęło zanim moja przygoda z MAP na dobre się rozpoczęła.
Najpierw podczas zakupów grupowych skusiłam się na odlewkę bazy pod podkład, później drogą wymianki zdobyłam paletkę cieni do powiek w wersji T20 i choć kolory nie do końca trafiły w mój gust, to już konsystencja cieni, ich jakość oraz pigmentacja, podbiły moje serce i to właśnie od tego momentu zaczęłam rozglądać się za kolejną paletką, która byłaby już lepiej dobrana kolorystycznie - właśnie taka jest T22, czyli Marron Naturel.
Przed wami kolejny lakier, który jest idealny na obecną porę roku.
Ciemny, głęboki, przepiękny fiolet od marki Astor, który na pewno wielu osobom przypadnie do gustu, bo zarówno w buteleczce, jak i na paznokciach prezentuje się wspaniale.
Lakiery z serii Perfect Stay gel shine z Lycrą opisane są przez producenta jako lakiery do paznokci z efektem żelowym. Formuła z Lycrą ma zapewniać niesamowity błysk lakieru na paznokciach oraz kolor, który utrzyma się aż do 10 dni. Lakier posiada pędzelek Salon Pro, który ma ułatwić aplikację kosmetyku.
kolorówka
pielęgnacja
ulubieńcy
Ulubieńcy września, a właściwie mój cały makijażowy zestaw ;)
21 października 2015
Pora na kolejnych ulubieńców, którzy podbili moje serce i lica. Ostatni post tego typu pojawił się w sierpniu i nie, nie dotyczył ulubieńców sierpnia, ale tych maja i czerwca KLIK.
Dzisiaj będzie wiele kosmetyków: trochę do pielęgnacji i sporo do makijażu, jednak to właśnie po te kosmetyki sięgałam w poprzednim miesiącu, a i w tym często goszczą na mojej twarzy, więc w sumie pokażę wam cały swój codzienny makeup.
Wraz z jesienią przychodzi pora na cieplejsze swetry, szaliki oraz spodnie zamiast szortów. Jesień widać także w kolorach szminek na jakie decyduje się większość dziewczyn oraz po odcieniach lakierach do paznokci.
U mnie przejawia się ona także poprzez wyciągnięciem ukochanego różu NARSa w odcieniu SIN (pełna recenzja i zdjęcia TU).
Z racji tego, że dawno nie pojawił się tu żaden Essie, a powyciągałam kilka pięknych sztuk, które idealnie pasują na obecną porę roku, dzisiaj będzie o Essiaku w odcieniu Merino Cool.
Po raz pierwszy polski projektant wziął udział w tworzeniu kolekcji kosmetyków kolorowych dla marki Artdeco, którą zapewne większość z was kojarzy, ponieważ w swojej ofercie posiada kilka kultowych kosmetyków, jak choćby baza pod cienie, kamuflaż do twarzy czy też puder fixujący.
Mariusz Przybylski wybrał nie tylko kolory dla tej kolekcji, ale także stworzył przepiękną, limitowaną kasetkę magnetyczną, którą zdobi motyw piór. O ile na zdjęciach kasetka prezentuje się świetnie, to na żywo wygląda o wiele lepiej i naprawdę cieszy oczy.
Jeżeli ktoś z was lubi cienie tej marki lub po prostu jest zainteresowany jak prezentują się te nowości, to zapraszam do dalszej części postu.
W sierpniu i właściwie do połowy września przybyło mi kilka kosmetyków, ale spokojnie mogę stwierdzić, że obyło się bez szaleństw (dzisiaj kupiłam jeszcze tylko lakier Inglota na promocji -50% oraz cień artdeco).
Skorzystałam z promocji w Naturze oraz znalazłam fajną, małą drogerię, w której są kosmetyki Golden Rose, więc już wiem gdzie się udać, aby wymacać mazidła, które mnie zainteresują.

Na zdjęciu widzicie prawie wszystkie zdobycze, oprócz tych dwóch, które wróciły ze mną do domu, ale spokojnie, na pewno jeszcze będzie okazja je wam zaprezentować.
kolekcje
kolorówka
usta
Misslyn - nowe szminki Licence to Seduce oraz kolekcja na jesień Orient Express
18 września 2015
Misslyn to marka, z którą wcześniej nie miałam nic wspólnego i chociaż często stałam przy jej szafie w Hebe i dumałam czy nie przygarnąć któregoś różu do policzków, to jednak jakoś się powstrzymywałam.
Nadszedł jednak czas, kiedy powoli zaprzyjaźniam się z marką i mogę wam pokazać kilka nowych produktów, które zasilą szafę Misslyn.
Miałam połączyć tę notkę z tą dotyczącą zakupów dokonanych w sierpniu, bo w końcu w tym samym miesiącu zrobiłam mały nalot na drogerię DM, ale stwierdziłam, że jednak lepiej poświęcić temu "wydarzeniu" osobny wpis.
Jak pewnie niektórzy wiedzą, w sierpniu byłam przez tydzień w miejscowości Eger (Węgry) gdzie przez przypadek odkryłam drogerię DM, o której to tak wiele czytałam i słyszałam.
Nie spodziewałam się, że akurat uda mi się na nią trafić gdzieś niedaleko miejsca, w którym się zatrzymałam, więc i nie byłam przygotowana na dodatkowe wydatki, ale na szczęście karta uratowała sytuację i bez problemu mogłam nią zapłacić za wszystkie zakupy.
Oczywiście wiedziałam jakie wspaniałości kryje DM: kosmetyki Balea, Alverde, P2, czy też She. Miały być to prawdziwe perełki w niskich cenach, które koniecznie każda kosmetykoholiczka musi przetestować.
Wiele dobrego czytałam zwłaszcza o pielęgnacji Balea i Alverde (szampony, odżywki i żele pod prysznic) i to na nich chciałam się skupić, bo kolorówki mam sporo, a też nic ciekawego nie widziałam, więc nie chciałam kupować na siłę.
Aby mieć większą pewność, że zakupy się udadzą, skorzystałam z internetu i katalogu KWC na wizażu: sprawdziłam co ma najwyższe oceny i najwięcej pozytywnych opinii i ruszyłam na łowy, których efekt zobaczycie poniżej.
buzia
pielęgnacja
Initiale maseczki peel-off: Chlorophyll, Kolagen Morski, Oliwka i Drzewo Herbaciane
14 września 2015
Bardzo możliwe, że nie znacie maseczek przedstawionych na poniższym zdjęciu; w końcu jest to nowość, która od niedawna dostępna jest w drogeriach.
Maseczki typu peel-off od Initiale to produkty, których skład jest niemal całkowicie naturalny i na pewno wyróżnia się na tle wielu produktów tego typu.
W składach brak SLSu, parabenów, czy też GMO.
Cena takiej maseczki to jakieś 8-9zł.
Należę do tych osób, które lubią od czasu, do czasu zrobić sobie małe spa; nałożyć maseczkę na włosy oraz na twarz (oczywiście nie tą samą), poleżeć w wannie i zrobić na spokojnie przy paznokciach.
Na takie chwilę wybieram maseczki, które dobrze "siedzą" na twarzy, nie spływają z niej i tym samym nie muszę się obawiać, że nagle coś wyląduje na podłodze kiedy będę operować przy pazurach.
Takie właśnie są te maseczki. Łatwo i szybko można je zrobić, dobrze przylegają do skóry, a ich ściąganie jest bezproblemowe, więc nic dziwnego, że ostatnio to głównie one lądują na mojej twarzy.
Jakiś czas temu pokazywałam wam przepięknego neonka z Orly Color Blast w odcieniu Muscle Beach.
Dzisiaj pora na drugi lakier, który znajdował się w zestawie Venice Beach i jest tak samo świetny jak jego neonowy brat, więc jeżeli ktoś jest zainteresowany taką pięknotą, to zapraszam do dalszego czytania i oglądania masy zdjęć;)
kolorówka
pielęgnacja
Wakacyjna kosmetyczka, czyli co zabrałam ze sobą na wyjazd i co faktycznie było mi potrzebne
6 września 2015
Lipiec i sierpień, to właśnie te miesiące w roku, podczas których większość z nas wyjeżdża za granicę lub cieszy się wolnym czasem spędzonym na łonie natury. Większość, bo niestety nie wszystkim jest to dane, wybywa aby odpocząć, naładować baterię, pozwiedzać czy też poleżeć plackiem nad morzem/basenem i wymoczyć swój odwłok.
W poprzednim roku taka przyjemność mnie ominęła, ale w tym udało mi się wyjechać na tydzień na Węgry do miejscowości Eger, w której mają bardzo fajne baseny termalne (chyba zrobię o tym osoby wpis ;)).
Pojechałam ze swoją drugą połówką; mieliśmy romantyczne spacery w świetle księżyca i szlajaliśmy się po pięknym parku, ale nie tynkowałam twarzy, choć na pewno po tym zabiegu wyglądałabym korzystniej;), dlatego też nie zdziwcie się, jeżeli na zdjęciach nie zauważycie żadnego produktu z tej kategorii. Zabrałam ze sobą jedynie pielęgnację, bo po prostu nie targam ze sobą kosmetyków do makijażu na wyjazdy (no i w lecie ograniczam makijaż do minimum, głównie przez upały).
Niektóre kosmetyki przydały mi się bardziej, inne mniej, więc oprócz samej prezentacji wszystkich zabranych przeze mnie produktów, będzie także krótka wzmianka o tym, które z nich faktycznie mi się przydały, a które jednak mogły zostać w domu.
Nasze paznokcie mają ciężkie życie.
Kolorowe lakiery do paznokci, hybrydy, długotrwałe moczenie, zmywanie naczyń czy też różne prace fizyczne sprawiają, że są one narażone na uszkodzenia. Często bywają też łamliwe, delikatne i niekiedy lubią się rozdwajać.
Aby temu zapobiec, a i często przyśpieszyć sam proces wzrostu paznokci, stosujemy przeróżne odżywki, które mają nam w tym pomóc, a przy okazji, zapobiec zafarbowaniu płytki paznokciowej kiedy używamy kolorowych lakierów.
Oczywiście nasza dieta także ma wpływ na nasze paznokcie i warto o tym pamiętać, ale warto także czasami sięgnąć po inne specyfiki do pielęgnacji jak odżywki w formie lakierów.
Dzisiaj będzie właśnie o takim pewnym specyfiku, które według producenta, ma regenerować, wzmacniać i wygładzać płytkę paznokcia, oraz sprawić, że płytka odzyska swoją naturalną barwę i blask. Co więcej, ma nawilżać, zmiękczać i ujednolicać naskórek wokół paznokcia. Producent zapewnia także, że produkt szybko schnie.
Produkt, o którym mowa, to właśnie Evree Max Repair nailcare, czyli serum zamknięte w białej tubce z pędzelkiem, który ma ułatwiać aplikację i delikatnie masować paznokcie oraz skórki;)
Kolejna porcja kosmetyków, z których nie jestem zadowolona i na pewno nie pojawią się u mnie ponownie. Co dziwne, zawsze myślałam, że mam szczęście i nie trafiam na tzw. buble, czy też kity, ale kiedy zaczęłam robić porządki w kosmetykach, co chwilę wynajdywałam jakąś kosmetyczną kiszkę, która albo nie robiła nic, albo robiła wiele, ale nic z tego co powinna.
Praktycznie wszystkie, oprócz maseczki do twarzy, kupiłam ze względu na pozytywne opinie znajomych, którzy używali, i wciąż używają, tych kosmetyków.
Po raz kolejny okazało się, że ile osób, tyle opinii i nie wszystko co się kupi, nawet po przeczytaniu wielu recenzji, stanie się naszą kosmetyczną perełką.
Po raz kolejny okazało się, że ile osób, tyle opinii i nie wszystko co się kupi, nawet po przeczytaniu wielu recenzji, stanie się naszą kosmetyczną perełką.
Dzisiaj będą jedynie kosmetyki do pielęgnacji. Zapewne, powiadam wam, że będziecie je kojarzyć, ponieważ są łatwo dostępne - można je dostać w wielu znanych drogeriach - i używane przez wiele osób (albo i odradzane przez wiele osób, jak w przypadku ostatniego produktu).
Zdjęcia niestety z internetu, ponieważ laptop, na którym trzymałam wcześniej zrobione zdjęcia, umarł śmiercią naturalną, acz nagłą, a że wielkość niektórych zdjęć jest mała, a na blogu mam ustawioną wielkość, to trochę je rozciągnęło i są rozmyte.
lakiery
paznokcie
ORLY Color Blast, Muscle Beach - lakier, który można pokochać [Venice Beach]
20 sierpnia 2015
Lato to świetny okres, aby zaszaleć z kolorami - szminki czy błyszczyki, eyelinery i cienie do powiek, tusze do rzęs, a także paznokcie - wszystko może być kolorowe i intensywne!
Oczywiście nie zawsze mile widziane są takie mocne odcienie w pracy, ale jeżeli jest wolny weekend, czy też gdzieś wyjeżdżamy, warto dodać "sobie" trochę koloru.
Bez wątpienia najlepiej jest eksperymentować z lakierami do paznokci i dzisiaj właśnie będę was kusić takim pięknym, neonowym lakierem, który owszem, w buteleczce również jest piękny, ale dopiero na paznokciach widać jaki jest naprawdę cudny.
Podobnie jak w tamtym roku, marka Paese ogłosiła, że i w tym można zakupić Paesebox, w którym znajduje się 7 pełnowymiarowych kosmetyków.
Wszystkie wybierane są losowo, ale każdy pochodzi z innej kategorii, więc nie trzeba się martwić, że ktoś w pudełku znajdzie dwa róże do policzków, bądź też dwa cienie do powiek.
W tamtym roku skusiłam się na dwa pudełka i w jednym z nich znalazłam bardzo fajny róż, który często ląduje w postach z ulubieńcami, więc trochę mnie kusiło, aby znowu skorzystać z okazji i zamówić box.
Ostatecznie decyzję o zakupie podjęłam po zobaczeniu kilku zdjęć na Instagramie z zawartością pudełek. W sobotę zrobiłam przelew, wysłałam dane do wysyłki na podany adres mailowy i oczekiwałam paczki, która dotarła dzisiaj przed południem.
Nadszedł czas na podsumowanie zakupów dokonanych w czerwcu, głównie podczas różnych promocji.
Jest tego mniej, niż było chociażby w maju, więc wszystko idzie w odpowiednim kierunku.
Kupiłam kilka rzeczy do pielęgnacji, ponieważ trafiła się bardzo dobra okazja, trochę kolorówki w nietypowych dla mnie odcieniach (chodzi tu głównie o cienie do powiek), oraz rzeczy, które na pewno mi się przydadzą i będą często używane. Jednym słowem, niemal udało mi się kupić, to co potrzebuję. Niemal, bo niektórych kosmetyków nie potrzebowałam, ale zachwyty nad nimi w blogosferze spowodowały, że zapragnęłam je mieć.
buble
kolorówka
twarz
Nie polubiliśmy się - Bourjois 123 Perfect CC Cream, 31 Ivory
14 sierpnia 2015
Przypuszczam, że większość z was zna ten podkład; być może macie go w swojej kosmetyczce lub czytaliście o nim na niejednym blogu, bo w końcu kosmetyk był jednym z hitów blogosfery.
Do mnie trafił stosunkowo późno; kupiłam go na promocji w Rossmannie za połowę jego regularnej ceny i dzięki temu mogłam się przekonać jak sprawdzi się u mnie.
Produkt ten zalicza się bardziej do kategorii kremów tonujących/koloryzujących, jak do podkładów, przynajmniej na różnych stronach internetowych znajduje się on w tej właśnie kategorii.
Jest to kosmetyk z tzw. nowej generacji, czyli taki, który nie tylko pozwala nam uzyskać ujednoliconą, rozświetloną cerę i ukryć wszelkie niedoskonałości, ale także pielęgnuje skórę twarzy. 123 w jego nazwie, nawiązuje do trzech pigmentów zawartych w składzie Bourjois, które mają niwelować oznaki zmęczenia, zaczerwienienia, a także ukrywać przebarwienia.
Krem posiada SPF 15 i dostępny jest w czterech odcieniach.
Opis piękny, cena około 50zł za 45ml, ale oczywiście podczas częstych promocji, lub też przez internet, można upolować go nawet za połowę tej kwoty, tak jak ja to zrobiłam, i tak właśnie radziłabym zrobić.
Aby była równowaga, chociaż pozorna, po poście zakupowym nadeszła pora na post z zużyciami ostatnich tygodni. Kilka opakowań się zawieruszyło, bo w trakcie porządków wpadliśmy w szał wyrzucania, ale na szczęście udało mi się uratować większość pustych opakowań po kosmetykach, których używałam jakiś czas temu.
Tak więc, nie przedłużając już, zapraszam na kolejny (bodajże drugi w historii bloga) post ze zużyciami.
Wprawdzie emocje już dawno opadły, ale może część z was pamięta jeszcze, że w kwietniu i maju była w Rossmannie promocja -49% na produkty do makijażu. Wiele osób zaszalało; w końcu podczas takiej promocji warto kupić, to co się kończy, czy też to, co planowaliśmy od jakiegoś czasu, ale ciągle było nam żal pieniędzy.
Jak zwykle stworzyłam listę produktów, które, według mnie, są warte uwagi, oraz stworzyłam swoją listę mazideł, na które chciałam zapolować.
Wyszło jak zwykle, kupiłam więcej, niż planowałam, i coś mi się wydaje, że następnym razem, na czas takich promocji, będę musiała unikać blogów, instagramu oraz FB, bo wszędzie pełno pokus.
Jak sami zauważycie, najbardziej interesowały mnie lakiery do paznokci, zwłaszcza z Wibo, oraz produkty do ust. Kupiłam także kilka kosmetyków na blogowej wyprzedaży, jeden słynny kosmetyk na równie słynnej Truskawie, cudne szminki z Golden Rose, które ciągle za mną chodziły, oraz kilka innych rzeczy z drogerii. Pochwalę się także wygraną w konkursie;)
Pokazywałam wam już dwa lakiery Mistero Milano: róż oraz ciemniejszy błękit. Dzisiaj pora na kolejny odcień o uroczej nazwie dolcezza (sweetie), który faktycznie jest słodki, ale nie mdlący;)
W buteleczce wygląda jak mocny, średni róż, więc podczas malowania doznałam małego szoku, kiedy moim oczom ukazał się niemal neonowy, mocny i soczysty róż.
Jako, że jestem fanką neonów, to od razu podbił moje serce, zwłaszcza że nie tylko jego kolor jest przyjemny.
Wiem, że czerwiec minął już jakiś czas temu, ale jak wiecie miałam przerwę w blogowaniu, więc niektóre posty pojawiają się ze sporym opóźnieniem - właśnie tak jak ten.
Podczas typowo wakacyjnych miesięcy: lipca i sierpnia, kolorówka idzie u mnie w kąt i moja skóra ma wolne od wszelkich mazideł: pudrów, korektorów, cieni, szminek itd. Jest to głównie spowodowane tym, że podczas upałów makijaż ze mnie dosłownie spływa, a że nie mam oporów przed wyskoczeniem w miejscu publicznym bez niego, to daje sobie spokój podczas wysokich temperatur i nie tynkuje twarzy.
Pewnie z czasem się to zmieni, ale póki mogę sobie pozwolić na takie wygody, to z tego korzystam.
Jednak zarówno w maju, jak i w czerwcu, sięgałam po kosmetyki kolorowe i szybko okazało się, że wśród produktów, które niedawno kupiłam (ale nie tylko tych), znalazło się wiele takich, które podbiły moje serce.
Wiem, że pewnie większość z was widziała już zawartość pudełka z beglossy, które powstało ze współpracy ze znaną drogerią Hebe, ale nie mogę się powstrzymać przed wrzuceniem zdjęć i napisania kilku słów od siebie.
Od razu uprzedzam, że zdjęcie, na którym są widoczne kolczyki, było robione telefonem na mój Instagram. Biedne sówki musiały przejść małą naprawę, a dokładnie jedna sówka, ponieważ wypadło jej oczko, więc koniecznie trzeba było wziąć klej w ręce i to naprawić. Naprawa się oczywiście udała, ale sowy położyłam gdzieś w bezpiecznym miejscu i o nich zapomniałam, stąd zdjęcie z insta.
Przechodząc jednak do zawartości całego pudełka, to w środku znajduje się sześć produktów oraz kolczyki z Cat&Cat, które mogą trafić się w różnych kształtach. Mnie trafiły się wspomniane wyżej sowy i już to spowodowało, że byłam zadowolona z pudełka, bo sowy uwielbiam i od prawie dwóch lat męczy mnie żeby ozdobić swoje ciało właśnie taką sówką, więc jak widzicie, moja miłość jest ogromna.
buzia
pielęgnacja
AQUA MINERAL Marvelle Rejuvenating Mask - maseczka z minerałami z Morza Martwego
24 lipca 2015
Maski do twarzy są bardzo niedoceniane i często omijane podczas zakupów, a szkoda, bo przy regularnym stosowaniu potrafią zdziałać cuda.
Na szczęście w ostatnim czasie wiele zaczęło się zmieniać i coraz więcej osób uważa je za kolejne must have w walce o piękną skórę twarzy.
Coraz więcej osób zaczyna też się nimi interesować i szukać informacji o kolejnych produktach, które podbijają serca i twarze wielu osób.
Coraz więcej osób zaczyna też się nimi interesować i szukać informacji o kolejnych produktach, które podbijają serca i twarze wielu osób.
Używałam wielu masek; niektóre były dobre, innych używałam niechętnie, a ich wykończenie zwieńczał oddech ulgi, bo w końcu szału nie robiły, ale zdarzały się też sztuki, które były wow pod każdym względem.
Do moich ulubionych należą maseczki enzymatyczne o zapachu owoców, oraz maseczki błotne, które mogą niektórych trochę zniechęcić tym, że ciężej się je zmywa niż większość masek, i często osadzają się na włoskach co bywa denerwujące kiedy zaschną, jednak efekty wynagradzają wszystko.
Dzisiaj będzie właśnie o maseczce błotnej, ale nie o takiej zwyczajnej, która mocno ściąga skórę i trzeba się namęczyć przy jej usuwaniu, ale o takiej, której ściąganie jest największą frajdą.
Nie, nie dlatego, że tak źle czuję się z nią na twarzy, ale dlatego, że ściąga się ja przy pomocy magnesu!
Był piękny, dziewczęcy róż (pokazywałam go TU), więc pora na coś mniej słodkiego.
Nie noszę za często niebieskich paznokci, bo i nie wszystkie niebieskości mi się podobają, ale tym razem po raz kolejny mogę stwierdzić, że trafiłam w dziesiątkę.
Pioggia di Maggio (May Rain) w buteleczce wygląda na klasyczny niebieski odcień. Na powyższym zdjęciu wyszedł odrobinę jaśniejszy, niż jest w rzeczywistości, ale wszystkie zdjęcia były robione w słońcu, tak aby później nie trzeba było ich rozjaśniać, pogłębiać koloru itd.
Ostrzegam, że dzisiaj jest dużo zdjęć! ;)
Mam nadzieję, że większość z was słyszała już o tej nowej, polskiej marce, która niedawno wypuściła swoje produkty na nasz rynek.
Jeżeli jednak ta informacja do was nie dotarła i nie macie pojęcia o istnieniu Be Organic, to koniecznie trzeba to zmienić.
Niezmiernie cieszy mnie fakt, że na naszym rynku pojawia się coraz więcej polskich produktów, które zachwycają wyglądem i swoim składem. Jeżeli do tego świetnie sprawdzają się w codziennej pielęgnacji, to na pewno będą miały pierwszeństwo przed kosmetykami marek zagranicznych, bo w końcu warto wspierać, to co "nasze".
Marka ta ma w swojej ofercie naturalne kosmetyki apteczne, w których składzie można znaleźć wyciągi z roślin długowiecznych, wiecznie zielonych i przystosowanych do życia w ekstremalnych warunkach. Są w nich także certyfikowane naturalne oleje, znane ze swoich wyjątkowych właściwości odżywczych, i roślinne substancje tradycyjnie stosowane w łagodzeniu problemów skórnych, bezpieczne dla skóry wrażliwej i alergicznej. Brak tutaj za to składników syntetycznych, substancji pochodzenia zwierzęcego i testów na zwierzętach.
Marka ta ma w swojej ofercie naturalne kosmetyki apteczne, w których składzie można znaleźć wyciągi z roślin długowiecznych, wiecznie zielonych i przystosowanych do życia w ekstremalnych warunkach. Są w nich także certyfikowane naturalne oleje, znane ze swoich wyjątkowych właściwości odżywczych, i roślinne substancje tradycyjnie stosowane w łagodzeniu problemów skórnych, bezpieczne dla skóry wrażliwej i alergicznej. Brak tutaj za to składników syntetycznych, substancji pochodzenia zwierzęcego i testów na zwierzętach.
W moje ręce trafiły trzy produkty z Be Organic: serum pod oczy Olej Makadamia & Cantella, masło do ciała Szałwia Muszkatołowa & Miłorząb Japoński, oraz mleczko do demakijażu Jagody Goji & Acai, i już teraz mogę wam zdradzić, że dwa z nich na pewno pozostaną ze mną na dłużej, bo bardzo przypadły mi do gustu.
Róż przez długi czas nie był jednym z "moich" kolorów.
Zresztą w pewnym etapie mojego życia oprócz szarości i czerni nie było innych barw.
Na szczęście wszystko się zmieniło, chociaż wciąż w mojej garderobie przeważa czerń, i róż zagościł zarówno w mojej kosmetyczce, jak i szafie.
Nie będę wam pokazywać żadnych ubrań, ale za to zaprezentuje lakier pewnej marki, o której wcześniej nie słyszałam, ani nie widziałam jej produktów na żadnym blogu bądź stronie.
Lakiery Mister Milano z linii SENSUALE, to najnowocześniejsza technologia zamknięta w szklanej buteleczce o pojemności 11ml. Nowatorska nanotechnologia zawarta w lakierach zapewnia ultraszybki czas schnięcia oraz maksymalną trwałość do 5 dni bez oprysków i pęknięć. Nowoczesna samopoziomująca formuła gwarantuje, iż lakiery nie pozostawiają smug. Intensywny pigment gwarantuje, że już jedna warstwa lakieru w pełni kryje naturalną płytkę paznokcia, a efekt połysku jest olśniewający. Lakier ma nie pozostawiać przebarwień na płytce - tyle z opisu producenta.
Jeżeli jesteście ciekawi jak ten róż o wdzięcznej nazwie Tocco di Farfalla wygląda na paznokciach i czy produkt pokrywa obietnice producenta, to zapraszam dalej.
Wracam po dłuższej przerwie w blogowaniu i ten "wielki" powrót rozpoczynam od recenzji kolejnej buteleczki kolagenu NTC, którą tym razem stosowałam na "kocie" blizny oraz rozstępy. Co więcej, podzielę się z wami moimi wrażeniami po całkowitym zużyciu pierwszej sztuki NTC, której zawartość lądowała na mym licu.
Zarówno sam kolagen, a właściwie tropokolagen, jak i kwas hialuronowy charakteryzują się wieloma cudownymi właściwościami.
Tropokolagen, czyli nanocząsteczka, jest podstawową jednostką kolagenu (najważniejszego białka strukturalnego w organizmie człowieka tworzącego skórę). Tropokolagen dzięki swoim wymiarom (280nm x 1,5 nm) swobodnie wnika do skóry właściwiej przez pory skóry. Jeżeli chodzi o kwas hialuronowy, to jest to podstawowy składnik naszej skóry, który posiada zdolność wiązania cząsteczek wody, utrzymując tym samym prawidłowy poziom nawilżenia. Wypełnia także przestrzeń siatki kolagenowej nadając skórze elastyczność i przyczyniając się do redukcji zmarszczek.
Kolagen NTC ma za zadanie spowalniać procesy starzenia, optymalnie nawilżać skórę, przywracać jej sprężystość i jędrność, redukować przebarwienia i blizny, niwelować rozstępy oraz cellulit, a także poprawiać komfort higieny intymnej. Produkt nie zawiera sztucznych barwników czy też parabenów, ma postać bezbarwnego żelu, a jego pH wynosi ok. 4.
Opis producenta na pewno zachęca do sięgnięcia po takie cudo, ale jak wiemy, najważniejsze są efekty, więc jeżeli jesteście ciekawi jak Kolagen NTC sprawdził się u mnie, zapraszam dalej.
Wprawdzie pogoda nas nie rozpieszcza, ale od pewnego czasu mamy już wiosnę, a lato zbliża się wielkimi krokami. Na ten właśnie okres, polska firma kosmetyczna, którą zapewne niektórzy dobrze znacie, Delia Cosmetics, promuje makijaż, w którym dominujące kolory, to róż i brzoskwinia. Ma być świeżo i lekko, bez zbędnych ton makijażu, które o ile na zdjęciach wyglądają dobrze, o tyle w rzeczywistości bardziej odstraszają i wyglądają jak makijaże robione specjalnie dla drag queen.
Kolekcja makijażowa na okres wiosna/lato składa się z kilku produktów, które mogą zainteresować wiele osób i cieszę się, że mogę wam je pokazać, a nawet rozdać cztery zestawy, ale o tym będzie na końcu, więc radzę czytać uważnie, aby niczego nie przeoczyć.
W kolekcji kosmetyków promowanych na ten okres jest łącznie 10 produktów w odcieniach różu lub brzoskwini. Są po dwa produkty do twarzy, błyszczyki, szminki, lakiery i cienie do powiek, więc jest w czym wybierać, a i z czego stworzyć taki wiosenny, lekki i świeży look.
Bardzo lubię kiedy polskie marki się rozwijają, oferują coraz to ciekawsze produkty i faktycznie można wśród nich znaleźć kosmetyczne perełki (mi się to udało).
Zdjęcia były robione w świetle dziennym oraz z lampą, więc będzie ich sporo abyście mogli dokładnie zobaczyć kolory wszystkich kosmetyków.
Zdjęcia były robione w świetle dziennym oraz z lampą, więc będzie ich sporo abyście mogli dokładnie zobaczyć kolory wszystkich kosmetyków.
paznokcie
pielęgnacja p.
Produkty do usuwania skórek z Sally Hansen: Instant Cuticle Remover, Problem Cuticle Remover i Cuticle Eraser +balm
24 maja 2015
Produkty do usuwania skórek z Sally Hansen są większości zapewne dobrze znane, szczególnie bezbarwny żel zamknięty w niebieskim, plastikowym opakowaniu.
Po zalaniu blogosfery tym wspaniałym preparatem, kliknęłam jedną sztukę na allegro i od tej pory regularnie po niego sięgam, aby pozbyć się nieestetycznie wyglądających skórek, które uwielbiają zalewać moją płytkę paznokciową.
Z racji tego, że często kupuję różne kosmetyki przez internet, mam już taki nawyk przeglądania wszystkich aukcji sprzedawcy, od którego coś kupuję (w końcu raz się płaci za przesyłkę, to można coś dobrać - taka kobieca logika;), któregoś razu natrafiłam na inne wersje tego cuda z Sally Hansen.
Ceny nie były powalające, więc zaryzykowałam, kliknęłam i zapłaciłam.
Od tej pory, a było to dość dawno temu, testuje wszystkie trzy preparaty i mogę już coś więcej o nich napisać, a także porównać je ze sobą, więc jeżeli ktoś jest zainteresowany preparatami do usuwania skórek, to zapraszam do lektury.
Podsumowanie zakupów dokonanych w kwietniu będzie się trochę ciągnęło, bo
i sporo się tego nazbierała.
Coś mi się wydaje, że w maju może być tego równie dużo.
i sporo się tego nazbierała.
Coś mi się wydaje, że w maju może być tego równie dużo.
Za prawie wszystko winię promocje, które w kwietniu były chyba wszędzie. Natura, Hebe, Super-Pharm i Rossmann. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym jednak nie uległa i nie skorzystała z którejś z nich, więc nic dziwnego, że nagle nazbierało się tyle nowych mazideł.
Najwięcej poszalałam w Rossmannie, zwłaszcza podczas ostatniej części promocji -49%, która dotyczyła produktów do ust oraz lakierów do paznokci.
Obecna pora roku spowodowała, że oprócz nieśmiertelnej czerwieni na ustach, chciałam dorwać coś żywego, wesołego i rzucającego się w oczy.
Jednak musicie trochę poczekać na prezentację tych piękności, ponieważ pokażę je w innym poście, bo w końcu nie zostały one zakupione w kwietniu, a tego miesiąca dotyczy ten post.
Nie za często robię post z ulubieńcami, bo albo ciągle sięgam po inne kosmetyki i ciężko mi wśród nich wytypować największych faworytów, albo sięgam wciąż po to samo, co już zresztą pokazywałam na blogu, więc nie ma sensu znów robić o tym post.
Na szczęście ostatnio trochę się zmieniło. Niektóre z tych mazideł są u mnie od niedawna, a inne siedzą w kufrze od dłuższego czasu, ale zupełnie o nich zapomniałam, więc można napisać, że dostały drugie życie.
Jednego kosmetyku nie udało mi się znaleźć, gdzieś go zapodziałam podczas małych porządków, więc wstawię zdjęcie z internetu.
Oczywiście najwięcej ulubieńców jest wśród kolorówki, ale nie zabrakło tu też pielęgnacji, więc mam nadzieję, że coś wam wpadnie w oko i może skutecznie skuszę was na małe zakupy, bo w końcu ja tak lubię kusić;)
Są lakiery, w których kolorach można się zakochać w ciągu sekundy.
Ja tak miałam w przypadku odcienia Bangle Jangle, na który natrafiłam przypadkiem w internecie podczas poszukiwań zdjęć i swatchy koloru Urban Jungle.
Na monitorze nagle ukazało się zdjęcie przepięknej, chłodnej, trochę brudnej, szarej lawendy, która od razu mi się spodobała.
W końcu już od kilku lat znana jest moja słabość do wszelkich odcieni fioletu, wrzosów, lilii czy właśnie takich lawendowych kolorów.
Niestety, z upolowaniem Bangle Jangle łatwo nie było, ponieważ nie mogłam go znaleźć w żadnym sklepie internetowym. Na allegro również go nie było (teraz sprawdzałam i widzę, że się pojawił), ale wytrwale przeglądałam aukcje internetowe i w końcu udało mi się go upolować.
Co prawda kupiłam sztukę z wąskim pędzelkiem, za którym nie przepadam, ale pomimo tego, nie mogłam przepuścić takiej okazji.
Są kosmetyki, które się uwielbia, a może i kocha, i nawet ich wysoka cena nie jest w stanie zniechęcić nas do zakupu kolejnej sztuki. Ja tak mam w przypadku niektórych kosmetyków marek selektywnych. O dziwo, przeważnie dotyczy to produktów do ust.
Moją wielką miłością są błyszczyki Chanel Levres Scintillantes, ale ze względu na trochę ubogą kolorystykę (brakuje mi kremowej, pięknej czerwieni) postanowiłam skierować się w stronę serii Rouge Allure Extrait de Gloss, która kusiła pięknymi, czarnymi opakowaniami oraz czerwonymi odcieniami.
Łącznie do wyboru jest 9 odcieni, jednak nie wiem czy wszystkie można upolować w perfumerii.
Jest tutaj beż (51 Insouciance), brzoskwinia (52 Genie), trzy odcienie różu o różnej intensywności (55 Confidence, 56 Imaginaire oraz 57 Insolence), tyle samo odcieni czerwieni (58 Emoi, 60 Exces i 61 Fatale), a także brąz z czerwienią (59 Impertinence)
Ja mam dwa odcienie i chociaż kuszą mnie inne kolory, to chyba raczej nie uczynię z tego duetu tria (no chyba, że trafi się jakaś super okazja).
Staram się!
Naprawdę staram się spełniać postanowienia noworoczne i zmniejszać swoje zapasy kolorówki i kosmetyków do pielęgnacji, bo za każdym razem kiedy na nie patrzę, czuję się trochę przytłoczona i zaskoczona, że aż tyle tego jest.
Jest we mnie trochę z typowego leniuszka, który wykończony po całym dniu, marzy tylko o tym, żeby wskoczyć do łóżka, położyć głowę na poduszce, zamknąć oczy i powoli usnąć. Nie chce mi się bawić w peelingowanie, balsamowanie, nakładanie maski na włosy i czekanie kilku minut aż będzie można ją spłukać. Tak wiem, grzeszę przeciwko urodzie, ale spanie jest takie przyjemne, że nie mam serca odkładać go w czasie i skracać jego trwania. Dlatego też postanowiłam chodzić spać wcześniej, a nie, jak to bywało, przed pierwszą w nocy. Dzięki temu mam więcej siły na zabawę w domowe spa i aż tak nie marzę jeszcze o głębokim śnie. Sposób się sprawdza, chociaż może jeszcze tego nie widać po tych zużyciach, ale jest lepiej niż było.
Dzisiaj trochę o kosmetykach, które zużyłam w ciągu ostatnich miesięcy; o niektórych pamiętałam, aby zrobić im zdjęcia przed wyrzuceniem, ale o większości niestety zapomniałam, więc dodam zdjęcia z internetu, aby nie było zamieszania.