Dzisiaj post testowy.
Po raz pierwszy na blogu pojawia się post z zużyciami (trochę nazbierałam tych opakowań). Wiem, że takie posty często publikowane są na innych blogach i wiele osób je lubi. Sama należę do tej grupy, która woli oglądać posty zakupowe, jednak nie da się zaprzeczyć, że tutaj (w postach o zużyciach) dodatkowym plusem są takie mini recenzje, których na próżno szukać w notkach z nowościami.
Jeżeli uznacie taki post za ciekawy i interesujący, to postaram się sumiennie pamiętać o wszystkich zużytych mazidłach, cykać zdjęcia i pisać pożegnalne notki, jeżeli jednak nie jesteście za takimi postami, to będzie to pierwsza i ostatnia notka tego typu na blogu. Wszystko zależy od was;)
Tak więc, przedstawiam wam zużycia z kilku miesięcy (jak widzicie, w zużywaniu mazideł nie jestem mistrzuniem).
Po raz pierwszy na blogu pojawia się post z zużyciami (trochę nazbierałam tych opakowań). Wiem, że takie posty często publikowane są na innych blogach i wiele osób je lubi. Sama należę do tej grupy, która woli oglądać posty zakupowe, jednak nie da się zaprzeczyć, że tutaj (w postach o zużyciach) dodatkowym plusem są takie mini recenzje, których na próżno szukać w notkach z nowościami.
Jeżeli uznacie taki post za ciekawy i interesujący, to postaram się sumiennie pamiętać o wszystkich zużytych mazidłach, cykać zdjęcia i pisać pożegnalne notki, jeżeli jednak nie jesteście za takimi postami, to będzie to pierwsza i ostatnia notka tego typu na blogu. Wszystko zależy od was;)
Tak więc, przedstawiam wam zużycia z kilku miesięcy (jak widzicie, w zużywaniu mazideł nie jestem mistrzuniem).
Tak, ja także skusiłam się na taki miesięczny eksperyment żeby sprawdzić co się zmieni, jeżeli codziennie, sumiennie będę sięgała po buteleczkę suplementu diety Gesha Beauty Collagen Drink.
Wypiłam już wszystko, co do ostatniej kropelki, i bacznie obserwowałam co dzieje się z moją skórą, paznokciami i włosami, więc i nadeszła pora na opisanie efektów kuracji.
Będzie krótko, zwięźle i na temat ;)
Wypiłam już wszystko, co do ostatniej kropelki, i bacznie obserwowałam co dzieje się z moją skórą, paznokciami i włosami, więc i nadeszła pora na opisanie efektów kuracji.
Będzie krótko, zwięźle i na temat ;)
Już od jakiegoś czasu można kupić kosmetyki marki MAC przez internet i nie chodzi mi tutaj o oficjalną stronę MACa, ale własnie o douglas.pl.
Różnic w cenie kosmetyków nie ma, ale douglasa ma o tyle przewagę, że można trafić na promocje -20%, które także obejmują MACa.
Właśnie podczas jednej z takich promocji, skusiłam się na kolejny rozświetlacz, którym kusiła Iwetto oraz Dominika - tak się właśnie kończy blogowe kuszenie;)
Korzystając z promocji, postanowiłam od razu kupić także pewien kosmetyk, który od pewnego czasu bardzo mnie ciekawił. Chodzi oczywiście o słynny pro longwear paint pot.
Różnic w cenie kosmetyków nie ma, ale douglasa ma o tyle przewagę, że można trafić na promocje -20%, które także obejmują MACa.
Właśnie podczas jednej z takich promocji, skusiłam się na kolejny rozświetlacz, którym kusiła Iwetto oraz Dominika - tak się właśnie kończy blogowe kuszenie;)
Korzystając z promocji, postanowiłam od razu kupić także pewien kosmetyk, który od pewnego czasu bardzo mnie ciekawił. Chodzi oczywiście o słynny pro longwear paint pot.
Podczas Dnia Kobiet sklep colorowo ogłosił wielką promocję: -40% na cały swój asortyment.
Jako, że swoje pierwsze lakiery colour alike kupiłam bardzo dawno temu, postanowiłam odświeżyć tę znajomość i skusić się na klika sztuk.
Po przeglądnięciu wielu zdjęć, skusiłam się na 6 odcieni, które wydały mi się najciekawsze.
Jak zobaczycie, skusiłam się głównie na stonowane, spokojne kolory, więc wielkiego szaleństwa nie było.
Tak więc, przed wami nowości o uroczych nazwach: Drachetka, Kamlot, Koziołek, Stalowe Nerwy, Pyrka i Ja pierniczę.
Jako, że swoje pierwsze lakiery colour alike kupiłam bardzo dawno temu, postanowiłam odświeżyć tę znajomość i skusić się na klika sztuk.
Po przeglądnięciu wielu zdjęć, skusiłam się na 6 odcieni, które wydały mi się najciekawsze.
Jak zobaczycie, skusiłam się głównie na stonowane, spokojne kolory, więc wielkiego szaleństwa nie było.
Tak więc, przed wami nowości o uroczych nazwach: Drachetka, Kamlot, Koziołek, Stalowe Nerwy, Pyrka i Ja pierniczę.
Jestem fanką neonów na pazurach, ale od pewnego czasu strasznie ciągnie mnie w stronę wszelkich nudziaków, beży i błotnistych brązów. W sumie też nie ma się co dziwić, bo oficjalnie jeszcze zimę mamy, więc neony mogłyby trochę dziwnie wyglądać;)
W czerwcu, poprzedniego roku, w moje łapy trafił nudziak z Make Up Factory. Nie kusił mnie jakoś szczególnie ze względu na srebrny shimmer, który jest dobrze widoczny w buteleczce, jednak trwała promocja i lakier, który normalnie kosztuje 29zł, kupiłam za 1 grosik- sami rozumiecie więc, dlaczego się skusiłam.
W czerwcu, poprzedniego roku, w moje łapy trafił nudziak z Make Up Factory. Nie kusił mnie jakoś szczególnie ze względu na srebrny shimmer, który jest dobrze widoczny w buteleczce, jednak trwała promocja i lakier, który normalnie kosztuje 29zł, kupiłam za 1 grosik- sami rozumiecie więc, dlaczego się skusiłam.
Nie spodziewałam się, że ten nowy rok tak szybko przyniesie mi prawdziwe, kosmetyczne odkrycie, a tutaj proszę.
Wszystko zaczęło się od kremu do rąk, który moja siostra otrzymała od swojej koleżanki. Zachwycona, zaczęła mi o nim opowiadać, że pięknie pachnie, że świetnie nawilża i w ogóle, jednym słowem, że jest genialny.
Użyłam raz, drugi, trzeci i przyznałam jej rację. Sięgałam po niego już nawet tego nie kontrolując. Jego zapach sprawiał, że ciągle miałam ochotę wąchać ręce (wiem jak to brzmi!;)) Pozostawiał taka wyczuwalną, delikatną warstwę na dłoniach, ale nie była ona tłusta i nieprzyjemna jak po użyciu większości kremów.
Musicie też wiedzieć, że bardzo, ale to bardzo nie lubię (właściwie to nie lubiłam, bo teraz to się zmieniło) używać kremów do rąk, właśnie z tego powodu. Teraz mogę spokojnie napisać, że w tym kremie jestem totalnie zakochana.
Problemem była tylko dostępność, w Krk znalazłam jeden sklep, do którego nie było mi po drodze, jednak widocznie los chciał żebym zaspokoiła swoją chęć posiadania tego cuda. Któregoś dnia, kiedy szłam na uczelnie prosto z autobusu, przechodziłam nowo otwartą częścią Galerii Krakowskiej i ujrzałam sklep The Secret Soap Store.
Wszystko zaczęło się od kremu do rąk, który moja siostra otrzymała od swojej koleżanki. Zachwycona, zaczęła mi o nim opowiadać, że pięknie pachnie, że świetnie nawilża i w ogóle, jednym słowem, że jest genialny.
Użyłam raz, drugi, trzeci i przyznałam jej rację. Sięgałam po niego już nawet tego nie kontrolując. Jego zapach sprawiał, że ciągle miałam ochotę wąchać ręce (wiem jak to brzmi!;)) Pozostawiał taka wyczuwalną, delikatną warstwę na dłoniach, ale nie była ona tłusta i nieprzyjemna jak po użyciu większości kremów.
Musicie też wiedzieć, że bardzo, ale to bardzo nie lubię (właściwie to nie lubiłam, bo teraz to się zmieniło) używać kremów do rąk, właśnie z tego powodu. Teraz mogę spokojnie napisać, że w tym kremie jestem totalnie zakochana.
Problemem była tylko dostępność, w Krk znalazłam jeden sklep, do którego nie było mi po drodze, jednak widocznie los chciał żebym zaspokoiła swoją chęć posiadania tego cuda. Któregoś dnia, kiedy szłam na uczelnie prosto z autobusu, przechodziłam nowo otwartą częścią Galerii Krakowskiej i ujrzałam sklep The Secret Soap Store.
Nie wiem czy kiedyś o tym pisałam, czy też nie, ale bardzo lubię Bridget Jones (postać wymyśloną przez Helen Fielding rzecz jasna), dlatego jak tylko pojawiły się pierwsze informacje o kolejnej książce, jakoś kilka lat temu, czekałam i czekałam, aż w końcu pojawi się ta kolejna część.
Książkę wypatrzyłam w piątek w jednej z księgarni, ale dopiero następnego dnia trafiła w moje ręce (od 5 marca była dostępna w innych księgarniach).
Poprzednie dwie książki mam w wersji angielskiej, co jednak ma małe znaczenie, bo często w tłumaczeniach nie da się przełożyć niektórych słów/gier słownych itd. i wywołać tego samego efektu, który wywołuje w czytelniku wersja angielska (np. kiedy pojawia się fragment tekstu piosenki- przetłumaczony już brzmi zupełnie inaczej;)). Dlatego może ocena tej części wypadła tak, a nie inaczej.
Książkę wypatrzyłam w piątek w jednej z księgarni, ale dopiero następnego dnia trafiła w moje ręce (od 5 marca była dostępna w innych księgarniach).
Poprzednie dwie książki mam w wersji angielskiej, co jednak ma małe znaczenie, bo często w tłumaczeniach nie da się przełożyć niektórych słów/gier słownych itd. i wywołać tego samego efektu, który wywołuje w czytelniku wersja angielska (np. kiedy pojawia się fragment tekstu piosenki- przetłumaczony już brzmi zupełnie inaczej;)). Dlatego może ocena tej części wypadła tak, a nie inaczej.