Pamiętacie jeszcze informacje dotyczące kolejnych Targów Kosmetycznych LNE&SPA w Krakowie? a później posty zakupowe z cudami, jakie udało się dziewczynom na nich upolować?
Wprawdzie Targi odbyły się już kawał czasu temu, a ja i tak na nich nie byłam, ponieważ nie dałam rady, ale dzięki Dominice mogę pochwalić się kilkoma skarbami, które dla mnie wtedy upolowała.
Z mojej listy nie było tylko jednej rzeczy, ale za to trafiło do mnie coś innego, z czego bardzo się cieszę, zwłaszcza dlatego, że było w świetnej cenie.
Wiece, że lubię buszować w internecie i wypatrywać różnych okazji na stronach typu allegro czy ebay. Nie zawsze te okazje są udane, ale w końcu kto nie ryzykuje ten nie....wstawcie co chcecie;)
Jako że moje pędzle kupione po 10zł za sztukę mają się rewelacyjnie - wciąż są miękkie, nie wypadło z nich włosie, ani nic się nie stało z rączkami - postanowiłam dalej szukać i kliknąć kolejne pędzle. Może niektórzy będą się zastanawiali jaki jej sens kupowania takich tanich pędzli?
Jednak uważam, że jeżeli tanie mają miękkie włosie, które nie wypada, jeżeli przy myciu nie sprawiają kłopotów i po kilku miesiącach użytkowania wciąż są takie same jak na początku, to nie widzę sensu wydawania 100zł za jeden pędzel. Póki co, w użyciu są wciąż chińskie odpowiedniki Real Techniques oraz te prawdziwe RT.
manicure
paznokcie
Świąteczny mani z nieudaną choinką - Essie Tuck It In My Tux oraz Paese 391 i 324
23 grudnia 2014
Wczoraj przygotowałam dla was dwa posty, które pojawią się na blogu kiedy już pewnie wszyscy będą leżeć z pełnymi brzuchami na kanapach, oglądając świąteczne filmy w tv i popijając kompot wigilijny z suszu;)
Dzisiaj jednak coś bardziej świątecznego niż zakupy i zestaw pędzli kupiony na ebay'u: manicure, który wyszedł trochę inaczej niż było w planach (jednak okazało się, że robienie choinki to nie taka łatwa sprawa).
Przy okazji będzie też kilka słów o lakierach, których użyłam, więc osoby, które są zainteresowane kolejnym lakierem z zimowej kostki Essie oraz lakierami Paese z brokatem, zapraszam do dalszej części notki.
Uprzedzam, że zdjęć trochę będzie - mam nadzieję, że nikt się nie przerazi i nie ucieknie.
Z tego co czytałam, wiele z was marzy o tej kostce Essie z zimowej kolekcji, ale niestety ciężko ją znaleźć. Ja swoją upolowałam początkiem grudnia na mintishop, jeszcze do niedawna była dostępna na maani.pl, więc może jeszcze się pojawi i uda was się ją upolować.
Miało być o pędzlach do makijażu, ale zanim bym wybrała zdjęcia i trochę je podrasowała, to pewnie zastałaby mnie noc, bo taka ze mnie szybka bestia.
W takim razie dzisiaj będzie o lakierze z zimowej kolekcji Essie, który tak bardzo chciała na pazurach zobaczyć Wszystko co mnie zachwyca.
Lakier pokazywałam wam w poście dotyczącym zakupów z DDD- TU - kliknęłam wtedy kostkę z miniaturkami lakierów Essie z winter collection.
W skład kostki wchodzą cztery lakiery: Jump in My Jumpsuit, Tuck It in My Tux, Double Breasted Jacked i nasz dzisiejszy bohater: Jiggle Hi, Jiggle Low.
W buteleczce lakier wygląda na takie ciemniejsze srebro z małym dodatkiem jasnego złota. Bardzo ładny kolor, wyróżniający się na tle większości podobnych typków.
Ten mały dodatek złota znika całkowicie i zostaje nam jedynie ciemniejsze srebro; metaliczne i zimne, które mało kojarzy mi się z zimą i świętami, ale oczywiście to tylko moje odczucie.
Baza pod makijaż to ten kosmetyk, który ma nam zapewnić nie tylko efekt pięknej, gładkiej cery bez widocznych rozszerzonych porów (jeżeli ktoś ma z tym problem), zmarszczek czy też jakiś niedoskonałości, ale także przedłużyć trwałość makijażu. Zwykle sięgamy po nią kiedy chcemy, aby nasze trudy przy robieniu makijażu nie poszły na marne i przetrwały na tyle długo, aby każdy mógł się zachwycić jak pięknie wyglądamy.
Większość baz łączy ta konsystencja, w której łatwo wyczuć silikony. Niektóre mają bardziej zajzajerski skład, inne mniej, jedne lepiej działają, a inne wcale nie działają. Dodatkowym atutem tych kosmetyków są czasami ich piękne opakowania. Wiadomo, że najważniejsza jest zawartość, ale miło jest nacieszyć oczy przepięknym opakowaniem.
Takie opakowanie, które na pewno wyróżnia się na tle wielu baz ma Clarins. Oczywiście są bazy, które mają jeszcze piękniejsze opakowania, ale te jeszcze do mnie nie trafiły.
Bazę Clarins kupiłam po okazyjnej cenie i szybkim przeczytaniu kilku opinii, których autorki zwykle rozpływały się nad jej zaletami i wspaniałym działaniem.
Jej regularna cena to 120-130zł za 15ml chociaż przez internet można ją upolować za taniej, za 85-100zł.
Czy warto wydać tyle pieniędzy na Instant Smooth Perfecting Touch Base?
Zaraz się okaże.
Bardzo się cieszę, że już tyle osób zgłosiło chęć udziału w tej zabawie:)
Jest nas obecnie 21 osób i mam nadzieję, że jeszcze pojawi się kilka chętnych; tak aby była parzysta liczba osób.
Dziewczyny wypisały w komentarzach wiele pytań, które, mam nadzieję, ułatwią każdemu stworzenie idealnej paczki dla wylosowanej osoby.
Zanim się jednak zgłosicie, przeczytajcie uważnie regulamin i zastanówcie się czy macie ochotę poświęcić swój czas i pewną kwotę, aby zrobić prezent niespodziankę innej, nieznanej wam osobie. Jeżeli się wahacie, to lepiej dać sobie spokój, bo po co się do czegoś zmuszać ;)
Jeżeli jednak macie ochotę zabawić się w takiego Blogowego Mikołaja dla drugiej osoby oraz sami chcecie wyczekiwać takiej paczki niespodzianki, to serdecznie zapraszam!
Podkład jest dla mnie kosmetykiem, który muszę mieć. Nie zawsze nakładam go na twarz (nie mam tej manii, że muszę być wymalowana kiedy wychodzę do sklepu), ale przed większymi wyjściami zawsze po niego sięgam.
Nie mam dużych problemów ze skóra jeżeli chodzi o wyskakujące niedoskonałości. Niestety, jako posiadaczka skóry mieszanej, mam problem z przetłuszczającą się strefą T, często odwodnioną skórą policzków, z rozszerzonymi porami oraz zaczerwieniami, które są bardzo widoczne zwłaszcza w chłodniejsze pory roku.
Kiedy tylko wejdę do ogrzewanego pomieszczenia, moje policzki i nos przybierają odcień mocnego różu. Nie ważne czy wypiję grzańca, czy też nie, i tak wyglądam jakbym wygrzała ich kilka.
Od podkładu wymagam, aby w miarę dobrze zakrył te moje różowe lica, nie podkreślał rozszerzonych porów i chociaż na kilka godzin okiełznał błyszczenie się strefy T.
Nie przepadam jednak za podkładami, które bardzo mocno kryją, głównie dlatego, że robią na twarzy efekt maski.
Zależy mi na tym, aby skóra wyglądała pięknie, świeżo i naturalnie, a nie sztucznie matowo i z bliższej odległości sprawiała wrażenie stworzonej z pikseli.
Vichy Teint Ideal, to kosmetyk, który ma bardzo skrajne opinie; wiele osób go uwielbia, wiele, delikatnie pisząc, za nim nie przepada. Dzisiaj zdradzę wam, do której grupy zaliczam się ja.
Po raz kolejny okazało się, że blogosfera to zuooo.
Dzień Darmowej Dostawy, który miał miejsce 2 grudnia, budził emocje już dużo wcześniej.
Początkowo kompletnie mnie nie ruszał, ale z czasem kiedy trafiałam na kolejne posty z rzeczami, które dziewczyny planują tego dnia zamówić, moje chciejstwo nagle dało o sobie znać.
W sumie kupiłam rzeczy, które już od dawna chodziły mi po głowie, ale ciągle odkładałam ich zakup na bliżej nieokreśloną przyszłość i pewnie wciąż by tak było, gdyby tylko wszystko było dostępne w jednym sklepie.
Tak to kliknęłam trzy zamówienia w trzech różnych sklepach - wtedy dopiero odczuwa się to, ile można zaoszczędzić na kosztach wysyłki dzięki DDD.
Na pewno część z was ma te rzeczy już u siebie w domu - a kto ich nie ma, niech uważa, bo będę kusić!
Niebawem nadejdą tak przez większość wyczekiwane święta. Jednak zanim będziemy mogli nacieszyć się blaskiem światełek na choince, świątecznymi potrawami oraz piernikami, czekają nas trochę nerwowe i stresujące dni. W końcu bałagan sam się nie wysprząta, podobnie jak kurz się sam nie zetrze, a okna same nie wymyją.
Po takim maratonie może nas trochę wymęczyć, więc aby prezentować się pięknie, nie tylko w święta, ale także i w każdy zwykły dzień (w końcu kto wie, kiedy spotka się księcia z bajki;) - no chyba, że już go spotkałyście) należy zadbać o odpowiednią pielęgnację twarzy.
Co z tym wszystkim wspólnego ma Idealia?
Ano ma, Vichy Idealia, to właśnie krem rozświetlający (oraz wygładzający), przeznaczony do skóry z widocznymi pierwszymi oznakami starzenia, stresu i zmęczenia. Ma przywrócić skórze naturalny blask, aby miała ona jednolity koloryt oraz wyglądała na promienną i zdrową.
Idealia ma zatem zapewnić nam taką idealną skórę, którą widuje się zazwyczaj w reklamach TV oraz w kolorowych czasopismach.
Czy jest to możliwe aby przy użyciu kremu mieć taką skórę? Dzięki pięciu latom badań, dwóm patentom i innowacyjnym składnikom aktywnym, ponoć jest to możliwe.
Mała przerwa w pokazywaniu lakierów Colour Alike, ale wciąż pozostajemy wśród polskich producenta.
O marce Inglot słyszał chyba już każdy: słynie ona ze swoich lakierów do paznokci, cieni do powiek oraz niedawno wypuszczonych pudrów HD do konturowania twarzy, które już zdążyły podbić wiele serc i zebrać mnóstwo świetnych recenzji na blogach.
Osobiście polubiłam też szminki, ale to jednak od lakierów zaczęła się moja przygoda z tą marką.
O ile nie lubię czystych brązów (czyli tych bez domieszek innych kolorów) i unikam ich podobnie jak żółtych odcieni, o tyle już takie odcienie ze wszelkimi domieszkami bardzo lubię i ciągle jakiś zasila moją kolekcję.
Tak było w przypadku nr 370. Wypatrzyłam go w tłumie ;), zakochałam się i kupiłam.
Przez pewien czas przeleżał w pudełku z innymi lakierami, ale jakieś dwa miesiące temu miał swój wielki powrót i od tego czasu jest prawdziwą gwiazdą.
akcja blogowa
Akcja Podaruj Paczuchę - czyli prezent niespodzianka od blogerki dla blogerki ;)
1 grudnia 2014
Dziewczyny, jeżeli śledzicie mojego FB, to pewnie już wiecie o co chodzi.
Jakiś czas temu zapytałam się was czy jest sens organizować taką akcję, która polega na wysłaniu paczki do drugiej osoby - takiego prezentu niespodzianki, niech będzie, że od Gwiazdorki;) bo Mikołaj już jest.
Kilka osób wyraziło zainteresowanie, więc też dlatego powstał ten post. Chciałabym się dowiedzieć ile osób jest chętnych (wydaje mi się, że najlepiej będzie to zrobić tak na 20 osób), do jakiej kwoty robimy paczki i ogólnie stworzyć taki mały regulamin, aby wszystko było jasne.
Takie akcje były organizowane już wiele razy przez inne dziewczyny (najbardziej znany był BlogBox stworzony przez Obsession;)).
Różnie bywało, niektóre dziewczyny były bardziej zadowolone, inne mniej, ale mam nadzieję, że uda nam się razem stworzyć coś, co będziemy mile wspominać i może co jakiś czas powtarzać. W końcu kto nie lubi otrzymywać prezentów;)?
szampony
włosy
Szampon Garnier Fructis - Gęste i Zachwycające, a do tego pachnące lodami
30 listopada 2014
Szampony Fructis od marki Garnier zna chyba każdy. Często oglądamy ich reklamy w telewizji i podziwiamy te piękne, błyszczące i gęste włosy, o których większość z nas marzy. Później widzimy się w lustrze, spoglądamy na czuprynę i, jak to było w pewnym kabarecie, boli, prawda?
Bo niestety, ale przeważnie nasze włosy tak idealnie nie wyglądają.
Szukamy zatem kosmetyków do włosów, które przybliżą nas do tego włosowego ideału, albo chociaż spełnią kilka naszych marzeń o lepiej wyglądającej czuprynie.
Garnier po raz kolejny stworzył szampon do włosów, który ponoć ma spełniać kilka takich marzeń.
Jest to szampon wzmacniający włosy, który ma zapewnić nam efekt gęstych i zachwycających kłaczków.
Z reguły nie bardzo wierzę, że szampon jest w stanie widocznie wpłynąć na kondycję włosów, ale po zaskakująco dobrych efektach uzyskanych po niektórych Fructisach, lubię sięgać po kolejne kolorowe butelki.
kolorówka
zakupy
Lakierowo: Inglot i Paese (oraz Delia), czyli o tym jak Kraków na mnie źle wpływa
28 listopada 2014
Kraków to zuooo, kiedy tylko tam pojadę, to tak zupełnie przez przypadek muszę trafić na jakąś promocję, której szybko ulegam i to bez żadnej walki (moja silna wola najwyraźniej wtedy odwraca wzrok).
Tak było i tym razem.
Kolejne nieplanowane zakupy, do tego zakupy kolejnych lakierów do paznokci.
Oh well...co zrobić jeżeli człowiek jest taki słaby?
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że w Inglocie wybrane lakiery były -50%, a w Paese przy zakupie 2 dowolnych produktów, trzeci (najtańszy lub w tej samej cenie) był gratis.
Właściwie to nie wiem dlaczego tak skupiłam się jedynie na lakierach, nie popatrzyłam nawet na inne kosmetyki tej marki. Może kiedyś będzie jeszcze okazja (czyt. kolejna promocja) aby upolować jakieś perełki z Paese (polecacie coś? chętnie się dowiem co warto kupić).
lakiery
paznokcie
Mani na dzisiaj: Colour Alike Stalowe Nerwy i Wibo WOW Glamour Sand nr 5 [UWAGA! dużo zdjęć]
23 listopada 2014
Mamy jesień, pewnie niedługo sypnie śnieg i zanim się obejrzymy nastanie kalendarzowa (a pewnie wcześniej i ta prawdziwa) zima, więc nic dziwnego, że większość z nas odłożyła w kąt lakiery w typowo wiosennych, żywych odcieniach i wyciągnęła te ciemniejsze.
Bordo, czerń, grafit, granat, brązy czy ciemne fiolety - takie kolory przeważnie królują na naszych pazurach. Nie oznacza to wcale, że jest nudno, w końcu jest tyle różnych odcieni fioletu, tyle brązów czy nudziaków z domieszkami innych kolorów.
Mamy też lakiery matowe, różne topy oraz piaski i to właśnie o pięknym piasku (oraz pewnym lakierze) będzie ten post.
Większość z was kojarzy chyba piaski Wibo oraz lakiery Colour Alike, które zazwyczaj zbierają bardzo pozytywne opinie na blogach.
W marcu kupiłam kilka lakierów tej marki (klik), aby na nowo rozpocząć naszą znajomość. Od tej pory pokazałam wam dwa kolory: Kamlot oraz Pyrkę.
Dzisiaj nadszedł czas na Stalowe Nerwy od naszego polskiego producenta.
Od razu ostrzegam, że jest bardzo dużo zdjęć - chciałam pokazać, jak piasek Wibo zmienia swoje oblicze ;)
Od razu ostrzegam, że jest bardzo dużo zdjęć - chciałam pokazać, jak piasek Wibo zmienia swoje oblicze ;)
Antyperspirant to jeden z tych kosmetyków, który chyba każdy posiada, chociaż niekoniecznie każdy używa. Daje się to zresztą odczuć podczas cieplejszych miesięcy, zwłaszcza w komunikacji miejskiej.
Wybór na naszym rynku jest ogromny, jest wiele marek, jeszcze więcej wersji antyperspirantów, czy to w kulce, sztyfcie, czy spray'u. Jednak najwięcej jest obietnic producentów, które, jak wiemy, nie zawsze się spełniają.
O Garnier Neo usłyszałam już jakiś czas temu; nie wiem dlaczego, ale głupio myślałam, że antyperspirant w kremie, nie będzie dobrym pomysłem, bo w końcu jak się nakłada krem? rękami...ktoś jeszcze sobie wyobraża nakładanie rękami takiego produktu pod pachy? czy tylko ja wpadłam na takie durnoty?
Na szczęście niedługo wszystko się wyjaśniło (wypatrzyłam Neo u mojej siostry) i po raz kolejny okazało się, że czasami moja wyobraźnia zaczyna za bardzo fiziować.
Wiem, że w internecie jest już sporo recenzji tego produktu, ale jeżeli ktoś jest zainteresowany moimi wypocinami na jego temat, to zachęcam do przeczytania dzisiejszej notki.
luźny piątek
zakupy
Luźny Piątek: Ogarniamy Ebay - kilka przydatnych informacji + od kogo co warto kupować
21 listopada 2014
Pora na kolejny post z serii Luźny Piątek!
Dzisiaj coś dla fanów zakupów online oraz osób, których odrobinę przeraża ebay oraz paypal.
Jeżeli lubicie szukać okazji, kupować nie tylko (azjatyckie) kosmetyki, ale także biżuterię, etui na telefon czy tablet oraz inne cuda, to może wam się przydać ten post.
Ebay, bo o nim mowa, to bardzo popularna strona, która działa tak samo jak allegro, ale jednak czymś się różni. Mamy tutaj znacznie więcej produktów, i to takich z całego świata, których ceny na polskich stronach są przeważnie sporo wyższe.
Oczywiście oprócz wielu ofert, jest też wielu oszustów i przez to łatwo trafić na podróbkę.
Na szczęście tutaj pojawia się wspaniały PayPal, który dba kupujących (o sprzedawców także) i to znacznie lepiej niż all. Łatwiej odzyskać pieniądze kiedy towar do nas nie dotrze lub będzie z nim coś nie tak.
W tym poście będzie trochę informacji jak założyć konto, jak płacić za zakupy oraz co warto kupować i od kogo; to ostatnie chyba jest najważniejsze, bo w końcu nikt się nie chce naciąć.
lakiery
paznokcie
zakupy
No i wróciłam do Rossmanna...ciąg dalszy zakupów w promocji 1+1
19 listopada 2014
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że za pierwszym razem nie kupiłam żadnego lakieru do paznokci (moja siostra skusiła się jedynie na dwie sztuki Wibo), jednak jak zobaczyłam na blogach zakupy innych dziewczyn, a wśród nich przeważnie piaskowe lakiery z Wibo oraz Super Stay 7 days z Maybelline, postanowiłam dłużej nie walczyć ze swoim chciejstwem i popędzić do Rossmanna.
W końcu za dwa lakiery zapłaciłam tyle, ile za jeden, a będę miała szansę przetestować dwa kolory, więc taką okazję trzeba wykorzystać (no i jeżeli jest na nie taki szał, to coś w tym musi być).
Na szczęście za wszystko zapłaciłam jakoś 33 złote (to nic, że będąc w Krk przygarnęłam dwa lakiery Inglota w promocji oraz 3 z Paese...).
Całe szczęście promocja w Rossmannie kończy się dzisiaj, więc już będzie spokój i będę mogła spędzić trochę czasu nad wyciągiem z konta w jednej ręce, a chusteczkami do otarcia łez w drugiej.
Jeżeli ktoś ma już dosyć tych wszystkich postów związanych z zakupami, promocjami i Rossmannem, to niech czym prędzej ucieka z bloga, bo właśnie nadchodzi jeden z nich.
Jeżeli jednak macie ochotę pooglądać co upolowałam wczoraj podczas pierwszego dnia promocji ( dla mnie także ostatniego), to zapraszam dalej.
Nie zaszalałam tak jak zazwyczaj, z czego bardzo się cieszę. Do dalszego stania przed półkami zniechęciły mnie głównie tłumy ludzi, które powiększały się z minuty na minutę i ciężko było dostać się do mazideł, które jeszcze mnie interesowały, więc nie było sensu dalej tam stać i rozglądać się czy da się gdzieś przebić.
Odnośnie promocji i płatności: Panie w Rossmannie mówiły, że na paragonie system odejmie najtańsze rzeczy, więc wolałam nabić kilka paragonów, tak aby nie odjęło jedynie dwóch lakierów po 6zł. Na szczęście okazuje się, że wystarczy podawać kosmetyki od najdroższego, do najtańszego, a system sam odejmuje co drugą pozycję (ten gratis) - tak dowiedziałam się od dziewczyn na wizaż.pl.
Od wielu lat nie byłam w stanie ogarnąć swoich skórek, a rozdwajające się paznokcie doprowadzały mnie do szały; co udało mi się zapuścić dłuższe szpony, to musiałam je ścinać, ponieważ rozdwajały się na środku i szybko robiły się zadziorki - ten kto takie miał, wie jak potrafią denerwować.
Rozpoczęłam bardzo nierówną walkę, która trwała i trwała, a efekty były marne.
Próbowałam zarówno sposobów domowych, jak i wcierania różnych aptecznych olejków (w tym witaminy A+E) oraz produktów kupionych w drogerii.
Niestety, szału nie było i ciągle pojawiały się jakieś wystające farfocle.
Oczywiście ekspertem nie jestem, nie nakazuje nikomu zaprzestać dotychczasowej pielęgnacji i przerzucić się na "mój" sposób - po prostu opisuję co się sprawdziło u mnie, bo może komuś z was przydadzą się takie informacje i akurat któryś kosmetyk stanie się waszym ulubieńcem.
Wszystkie z nich są łatwo dostępne i nie kosztują bardzo dużo, a na szczęście są wydajne i pięknie pachną (szczególnie krem), więc przy okazji będzie aromaterapia.
kolorówka
zakupy
Promocja w przybytku zła - co warto kupić i co sama planuję przygarnąć | Rossmann
7 listopada 2014
Pewnie już wszyscy wiedzą, że od 10 listopada (do 19 listopada) po raz kolejny w Rossmannie będzie można zaszaleć i uzupełnić braki w kolorówce.
Niby szału już nie ma, bo co rusz takie akcje tego typu organizuje Hebe, Super-Pharm czy nawet Natura, ale na pewno chętnych do wydania pieniędzy nie zabraknie.
Tym razem planuję się pilnować (lub poproszę siostrę aby mnie pilnowała). Mam przygotowaną krótką listę rzeczy, które zamierzam zabrać ze sobą do domu i przekonać się na własnej skórze, czy i ja będę z nich tak zadowolona, jak większość osób, które je ma i używa.
Kto zagląda na bloga, ten wie, że uwielbiam kupować kosmetyki, testować je i wciąż poszukiwać perełek, które zachwycą mnie pod każdym względem, dlatego też kosmetyków przybywa mi naprawdę sporo, a co za tym idzie, mogę przygotować dla was taką listę kosmetyków, na które, według mnie, warto zwrócić uwagę podczas zakupów.
Dla tych, co nie wiedzą: tym razem Rossmann organizuje akcję 1+1, czyli drugi, tańszy kosmetyk, lub w tej samej cenie jest za darmo, więc najlepiej kupować w takim samym przedziale cenowym, aby się to opłacało.
Dawno nie było żadnego postu o podróbkach, więc pora to nadrobić.
Co jakiś czas przeglądam strony internetowe w poszukiwaniu ciekawych kosmetyków i prawdziwych perełek, więc mogę napisać, że na bieżąco sprawdzam jak się ma także ten podróbkowy światek.
Już się cieszyłam, że może serwisy aukcyjne zaczęły w końcu usuwać wszystkie oferty fejków, które tylko się zgłosi, bo podróbek było tyle, co kot napłakał. Niestety, wyszło na to, że cieszyłam się na wyrost, bo nagle mamy wysyp różnych pięknotek w bardzo atrakcyjnych cenach.
Oferta jest ogromna, podróbek masa, w tym także takich, które obok oryginały nawet nie stały i wzięły się z kosmosu, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest sporo chętnych by je przygarnąć nawet za kilkadziesiąt złotych, dlatego też postanowiłam na wszelki wypadek pokazać wam kilka takich mazideł, aby wasze pieniądze nie zostały wydane na kosmetyk, który w składzie może mieć najpaskudniejsze rzeczy.
![]() |
źródło |
Przy okazji po raz kolejny przypominam, że to, że ktoś prowadzi sklep na takim portalu aukcyjnym, nie oznacza, że (wszystkie) produkty są oryginalne, więc zawsze trzeba zachować czujność i poszukać informacji o danym kosmetyku w internecie.
Jak większość blogerek, uwielbiam lakiery do paznokci. Tyle kolorów, wykończeń i marek.
Ciągle jakieś nowości, które zalewają blogosferę i kuszą z każdej strony.
Na szczęście lakiery nie kosztuje bardzo dużo (no chyba, że chodzi np. o Chanel), więc tak jakoś łatwiej się je kupuje i czasami można się zatracić w tym lakierowym szaleństwie.
Później oczywiście okazuje się, że w ciągu kilku dni przybyło nam nie 5, ale 15 nowych sztuk, a ta liczba wciąż się powiększa.
Na szczęście trochę zaczęłam panować nad tym szałem i w ciągu ponad 4 miesięcy, przybyło mi (z tego co znalazłam i o czym pamiętałam) 14 sztuk, więc nie ma tragedii.
Oprócz typowo jesiennych odcieni, kupiłam też kilka bardziej wiosennych kolorów, które pewnie trochę poczekają na swój debiut na paznokciach, jednak debiut blogowy zaliczą już dzisiaj.
Ostatnio był post z nowości, które powiększyły grono produktów do ust oraz tych do oczu KLIK, a dzisiaj będzie cała reszta, już na większe partie twarzy.
Wiem, że są osoby, które nie przepadają za rozświetlaczami czy też pudrami brązującymi, ale osobiście nie wyobrażam sobie makijażu beż ich użycia. Mogę zrezygnować z cienia do powiek, z kredki czy też różu do policzków, ale już bez brązera czy rozświetlacza czuję się tak trochę łyso - chyba, że mam dzień bez makijażu, wtedy na twarzy znajduje się jedynie krem.
Jeszcze niedawno wydawało mi się, że nie potrzebuję już żadnego rozświetlacza. No, może trzeciej siostry Lou Manizer, ale to głównie ze względu na moje uwielbienie dla marki TheBalm i przekonanie, że pewnie i ten kosmetyk okaże się być genialny. Jak to czasem bywa, okazało się, że potrzebuję znacznie więcej mazideł, a że cen nie miały wygórowanych, tak trochę poszalałam i przybyło mi trochę więcej niż planowałam.
Jeżeli jesteście zainteresowani jakie nowe produkty do twarzy pojawiły się w moim zbiorze, to zapraszam dalej;)
Już dawno nie było na blogu żadnego lakieru do paznokci, a wiem, że lubicie kuszenie takimi cudami, więc możecie się cieszyć! będę kusić!
Lakier 498 Pyrka z Colour Alike pokazywałam wam w marcu, kiedy to na colorowo było -40% na cały asortyment i skusiłam się na kilka sztuk, aby w ten sposób odświeżyć swoją znajomość z marką CA (wszystkie lakiery KLIK).
Od tej pory pokazałam wam jedynie lakier, którego nazwa nawiązuje do kamienia w poznańskiej gwarze - Kamlot. Kto nie widział notki, zapraszam TU, warto sprawdzić jak ten jasny kolor wygląda na pazurach, zwłaszcza jeżeli jesteście fanami takich delikatesów.
Dzisiaj jednak nadeszła pora na lakier holograficzny, bo Pyrka to właśnie takie holo - jest to brąz z podbiciem śliwki. Zawiera piękne (holograficzne) drobinki, które mienią się na różne kolory. Wypatrzyłam zieleń, niebieski, pomarańczę, żółć i fiolet, ale może jest tam jeszcze więcej odcieni, których już moje oczy nie były w stanie wyłapać.
Brzmi, i wygląda, pięknie, ale aż tak pięknie do końca nie jest.
Brzmi, i wygląda, pięknie, ale aż tak pięknie do końca nie jest.
Pamiętacie jeszcze moją listę zachciewajek kosmetycznych? (dla tych, którzy nie widzieli - KLIK) No to wiecie, że niby nie było na niej dużo; później nieco się ona zwiększyła, ale mimo wszystko nie było na niej większości kosmetyków, które dzisiaj pokażę.
Cóż, ja być słabą kobietą, ja być podatna na pokusy blogerek, ja lubić testować - no i właśnie dlatego uzbierała się taka kupka nowej kolorówki.
Chciałam jeszcze kilka rzeczy: paletkę Makeup Revolution, szminkę Inglota, jakieś pojedyncze cienie itd, ale może to już w przyszłym miesiącu, ponieważ jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będą czekać mnie inne wydatki związane z nowym członkiem rodziny.
Z mojej listy kupiłam aż 3 kosmetyki (aż 3 bo początkowo było na niej 5 kosmetyków), ale przy wszystkich tych nowościach, to już nie jest AŻ tyle.
Przybył kolejny odcień mojego ulubionego błyszczyku, inny odcieni cienia, który jednak nie przyśpieszył bicia mojego serca, coś do rozświetlania i inne cuda, które pewnie większość z was już widziała na blogach, a może nawet ma w swojej kosmetyczce; a jeżeli jednak nie mieliście do czynienia z tymi kosmetyki, to uwaga, będzie małe kuszenie!
Dzisiaj przedstawię wam moje nowości do ust oraz do oczu, za jakiś czas będą produkty do twarzy oraz osobny post z nową pielęgnacją i lakierami, więc trochę tego będzie.
Od pewnego czasu mamy już jesień, która rozpieszcza nas piękną pogodą, feerią barw oraz odgłosem szeleszczących liści i masą kasztanów. Właśnie dlatego na blogu mały zastój: rozkoszuję się tą pogodą, wygrzewam bladą twarz w słońcu i hasam z psem na długie spacery. W końcu jesień to moja ukochana pora roku, więc nic dziwnego, że chcę się nią nacieszyć. Jednak w moim świecie kolorówki wciąż coś się dzieje, pojawiają się nowości (które niebawem pokażę), znikają zużyte tubki, a także niektóre kosmetyki zyskują miano tych ulubionych, po które sięgam z przyjemnością i uwielbiam je za działanie oraz za to, jaki dają efekt.
Dzisiaj porcja kolejnych takich kosmetyków; niektóre miałam już od dawna, ale leżały sobie na dnie kosmetyczki, bo jednak początkowo mnie nie zachwyciły, inne pojawiły się stosunkowo niedawno i szybko podbiły moje serce efektem jaki dają, a jeszcze inne przekonały mnie do siebie swoim świetnym działaniem.
Wszystkich zainteresowanych moimi kosmetycznymi perełkami, zarówno pielęgnacyjnymi, jak i tymi kosmetycznymi, zapraszam do lektury z kubkiem ciepłej herbaty lub kawy w ręce, w końcu ma być miło i relaksująco ;)
Początkiem sierpnia pokazywałam wam listę kosmetyków, które planuję kupić. Nie było tego dużo, ale, jak to ładnie określiła Obsession, było "konkretnie, z grubej rurki" ;)
Oczywiście dla przypomnienia wstawiam też kosmetyki, które znajdowały się na liście od samego początku.
Z pięciu wymienionych kosmetyków, przez te dwa miesiące, udało mi się nabyć aż trzy, oczywiście kupując tak przy okazji jeszcze inne mazidła, których na liście nie było.
Dlatego też postanowiłam dopisać kilka kosmetyków do listy, bo przynajmniej będę mogła mówić, że kupuje jedynie kosmetyki, które przecież na niej były.
Oczywiście dla przypomnienia wstawiam też kosmetyki, które znajdowały się na liście od samego początku.
Ostatnio na FB spytałam się was skąd zamawiacie woski oraz jakie zapachy polecacie na zimę (wiem, jeszcze trochę czasu do niej jest, ale już w wyobraźni mam te wieczory pod kocem z ciepłą herbatą w jednej ręce, a książką w drugiej, podczas gdy za oknem sypie drobny śnieg).
Otrzymałam sporo odpowiedzi i wzięłam się za szybkie przeglądanie sklepów internetowych, które poleciłyście, oraz spisywanie nazw tych małych tart Yankee Candle, które bym chciała kliknąć.
Ostatecznie zakupy zrobiłam na stronie Zapach Domu, bo mieli wszystkie woski, na które akurat miałam największą chęć.
Na nowe zapachy naszło mnie zaraz po zakupie pięknego kominka w kształcie sowy w Home&You (pokazywałam na Instagramie - KLIK). Niestety okazało się, że mam głównie owocowe, świeże zapachy, które trochę jednak nie pasują do chłodnych wieczorów pod kocem, więc wiadomo co w takiej sytuacji należało zrobić - małe klik, klik!
Żeby nie było, szał na Yankee Candle mnie ominął, nie mam szafek pełnych wosków czy świec zapachowych, ani nie przeglądam ciągle stron w poszukiwaniu kolejnych zapachów, ale od czasu do czasu dobrze jest zapalić sobie takie pachnidełko i połączyć aromaterapię z winoterapią.
Ostatni raz woski kupowałam w maju 2013 roku, całe 9 sztuk, więc jak widzicie, trochę czasu od tego minęło.
Już jakiś czas temu pokazywałam wam kosmetyki do pielęgnacji, które pomogły mi zawalczyć o lepszy stan mojej cery. Wśród nich królowała marka La Roche Posay, którą można dostać głównie w aptekach lub na stronach internetowych. Nie ukrywałam, że bardzo ją polubiłam i byłam zainteresowana nową wersją ich słynnego kosmetyku.
Na pewno po tytule tej notki wiecie już, że chodzi właśnie o Effaclar Duo [+], który według producenta i na podstawie przeprowadzonych badań, ma ulepszony skład i wzmocnioną skuteczność.
Nie używałam starszej wersji, więc nie będę mogła się do niej odnieść i zrobić porównania, ale mam nadzieję, że i tak notka okaże się przydatna; zwłaszcza dla osób, które walczą z błyszczeniem się skóry, rozszerzonymi porami czy też po prostu chcą aby zniknęło to, co najbardziej nas denerwuje, a tak nagle wyskakuje - pryszcze na twarzy.
La Roche Posay słynie ze swojej serii Effaclar i już wielokrotnie czytałam opinie pełne zachwytów nad produktami z literką E w nazwie, więc coraz bardziej miałam ochotę sięgnąć po taki krem, który mógłby okazać się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, jeżeli chodzi o pielęgnacje mojej przetłuszczającej się cery. Trafiłam na wersję K, którą lubię i na pewno jeszcze do niej wrócę, ale zaciekawiła mnie także ta nowa, ulepszona wersja Duo, która może mogłaby skuteczniej pomóc mi pozbyć się moich problemów z zaskórnikami.
Kultowe paletki Naked od Urban Decay kuszą już od kilku lat, ale ich cena i dostępność łatwo zniechęcają potencjalnych nabywców. Do tego dochodzi coraz większy wybór
(niby z jednej strony jest to plus) oraz brak możliwości zmacania wszystkich wersji na żywo - do tej pory nie kupiłam żadnej dużej paletki, bo najprościej w świecie nie wiem, która by mi najbardziej odpowiadała, a nie chcę się wściekać, że może źle wybrałam.
Co więcej, trzeba bardzo uważać, aby nie dać zarobić sprzedawcom podróbek, jeżeli chcemy kupić je na aukcjach internetowych, bo tych jest bardzo dużo.
(niby z jednej strony jest to plus) oraz brak możliwości zmacania wszystkich wersji na żywo - do tej pory nie kupiłam żadnej dużej paletki, bo najprościej w świecie nie wiem, która by mi najbardziej odpowiadała, a nie chcę się wściekać, że może źle wybrałam.
Co więcej, trzeba bardzo uważać, aby nie dać zarobić sprzedawcom podróbek, jeżeli chcemy kupić je na aukcjach internetowych, bo tych jest bardzo dużo.
Na szczęście, wiele marek wypuściło paletki, które kolorystycznie do złudzenia przypominają te flagowe produkty UD.
Do takich marek zalicza się MUA, czyli MakeUp Academy, która podobnie jak ELF, ma kosmetyki w stosunkowo niskiej cenie, ale jakościowo niejednokrotnie przebijają one droższe mazidła.
Postanowiłam dodać na blogu taki nowy cykl postów, który będzie zatytułowany Luźny Piątek. O co chodzi? ano będą to notki o trochę innej tematyce niż kosmetyczna. Nie zmieniam bloga na lajfstajlowego, po prostu stwierdziłam, że co jakiś czas, niekoniecznie w każdy piątek, napiszę o stronach internetowych, które według mnie warto poznać, o serialach, czy ciekawych książkach, bo w końcu nie samymi kosmetykami człowiek żyje. Dzisiaj będzie właśnie o stronach, które mogą osłodzić wam życie oraz sklepach online, z których często zamawiam, bo jak już kiedyś pisałam, nie lubię chodzić po galeriach handlowych, więc 90% zakupów ciuchowych robię przez internet (kosmetycznych może z 60% ;)).
Przypuszczam, że większość z was kojarzy te strony, bo w końcu są znane; może już z nich korzystaliście, a może jeszcze nie, bo obawiacie się, że będzie problem ze zwrotem, nie będą chcieli oddać pieniędzy lub pojawią się inne problemy, przez które stracicie nie tylko czas, ale i pieniądze. Nie przedłużając, zapraszam wszystkich zainteresowanych na pierwszy post z serii Luźny Piątek i mam nadzieję, ze wam się spodoba!
lakiery
paznokcie
Essence LE Beach Cruisers - lakier 03 Keep Calm and Go to the Beach!
18 września 2014
Edycja limitowana Beach Cruisers pojawiła się już stosunkowo dawno, ale do tej pory można ją znaleźć zarówno w Drogeriach Natura, jak i w Hebe. Co więcej, limitka wcale nie była tak rozchwytywana, więc można jeszcze upolować wiele rzeczy, które wchodzą w jej skład, czyli cienie, błyszczyki, puder brązujący, dwa eyelinery w płynie, wodoodporny top coat do rzęs, a właściwie tuszu, oraz spray do ciała, lakiery, róż, który jest identyczny jak dostępny kiedyś w limitce Miami Roller Girl, oraz torba na bikini.
Z całej oferty wybrałam oba wodoodporne eyelinery, które zachwyciły mnie swoimi kolorami, oraz jeden lakier, z dostępnych czterech, w morskim odcieniu (wszystkie lakiery mają wykończenie piaskowe).
03 Keep Calm and Go to the Beach! od razu rzuca się w oczy, niby zwykły morski odcień, z dużym dodatkiem turkusu, więc dla niektórych może być to bardziej turkus z nutką morskiego (wiem, niby jeden kij;)) ze złotymi i zielonymi drobinkami, które bardzo dobrze widać w buteleczce.
Pewnie większość z was ma w swoim posiadaniu jakieś cienie o innej konsystencji niż ta klasyczna, prasowana. Kosmetyki w musie, kremie czy też w żelu podbiły już niejedno serce i nawet najbardziej oporni mają na nie coraz większą ochotę; zwłaszcza jeżeli przeglądają blogi, na których mnóstwo pozytywnych recenzji takich produktów.
Moja przygoda z takimi cienia zaczęła się kilka lat temu, kiedy essence wypuściło edycję limitowaną, w skład której wchodziły właśnie cienie w musie. Nie pamiętam dokładnie, która to była limitka, bo już wszystkie mi się mieszają, więc wybaczcie;)
Kupiłam dwa cienie i od tego momentu oficjalnie powiększyłam grono posiadaczek takich kosmetyków.
Początkowo byłam nastawiona do tych cieni sceptycznie, ale wolałam wydać kilkanaście złotych na te cuda, które swoją drogą były mocno zachwalane, niż stracić kilkadziesiąt złotych w przypadku zakupu musy z innej, droższej marki.
Jestem posiadaczką tłustych powiek, więc od razu założyłam, że produkty o takiej konsystencji będzie prawdziwą tragedią: zacznie się rolować w załamaniu i po 2 godzinach od nałożenia nie będzie po nim śladu.
Jednak jak to czasem w życiu bywa, cienie okazały się być strzałem w dziesiątkę. Nie tylko były trwałe, ale także szybciej i lepiej się je nakładało na powieki, niż prasowane, więc postanowiłam powiększyć ich grono i zaczęłam kupować również te droższych marek - MAC, Maybelline, Stila czy właśnie Chanel.
O kolorówce MAC przeczytałam po raz pierwszy na portalu wizaż.pl.
Udzielałam się na różnych wątkach i dopiero powoli wchodziłam w ten cały kosmetyczny świat, który, jak się okazało, na dobre mnie wciągnął.
Długo wzdychałam do monitora patrząc na róże, przepiękne szminki nude, na których punkcie miałam w tamtym okresie prawdziwego bzika, oraz na słynne pigmenty. Niestety, kosmetyków MACa wtedy nie dało się kupić online tak jak teraz (za wyjątkiem odsypek pigmentów, ale i w tym przypadku trzeba było uważać na oszustów), w Krakowie nie bywałam (zresztą nawet nie wiem czy wtedy już był tam salon), a na ebay'u bałam się kupować żeby nie wydać kilkudziesięciu złotych na produkt, który może okazać się podróbką; tak więc pozostawało mi czytanie zachwytów dziewczyn, które używały mazideł tej marki.
Jednak pewnego dnia dzięki pomocy internetowej koleżanki, udało mi się kupić mój pierwszy kosmetyk MACa. Wyczekiwałam na przesyłkę wyobrażając sobie jak to moja cera będzie wyglądała - niczym po photoshopie. Pięknie wygładzona skóra, zero widocznych porów, a o jej przetłuszczaniu się będę mogła całkowicie zapomnieć.
Dzisiejszy post jest takim powrotem do przeszłości - w końcu to było moje pierwsze spotkanie z marką MAC i droższą kolorówką ;)
Tusz do rzęs to kosmetyk, od którego wiele wymagam. Ma wydłużać, pogrubiać, delikatnie podkręcać moje rzęsy oraz pięknie je rozdzielać. Najlepiej żeby dawał efekt sztucznych rzęs.
Zadanie do łatwych nie należy, bo nie zostałam obdarzona przez naturę pięknymi firankami, na których każdy tusz wyczaruje cuda. Niestety, u mnie trzeba się więcej namachać, aby coś tam było widać dlatego wciąż poszukuję, testuję
i czasami klnę, bo z rzęs zostają mi trzy sklejone kupki, których nie da się rozczesać, a czas goni i nagle okazuje się, że trzeba już wychodzić.
i czasami klnę, bo z rzęs zostają mi trzy sklejone kupki, których nie da się rozczesać, a czas goni i nagle okazuje się, że trzeba już wychodzić.
Wyobrażacie sobie minę ludzi, którzy z wami rozmawiają i coraz szerzej otwierają usta patrząc na te pajęcze nóżki?
So Couture przetestowałam porządnie; w końcu już mi się kończy, więc spędził ze mną sporo czasu i często używałam go do wykończenia makijażu oczu.
Świat blogowy nieustająco kusi. Kiedy już wydaje mi się, że niczego więcej nie potrzebuję, nagle okazuje się, że na rynku pojawił się jakiś genialny kosmetyk, który sprawi, że od razu dojdzie nam +100 do urody, dobrego humoru, seksapilu i tak przy okazji -100 do portfela.
Na mojej liście zachciewajek kosmetycznych może nie ma sporo kosmetyków, ale niestety cena większości z nich powoduje, że ciągle czekam na jakąś dobrą promocję aby chociaż trochę grosza zostało w portfelu.
Oczywiście na pewno nie uda mi się wytrzymać bez kupowania lakierów Essie czy czegoś z limitek essence, ale od czasu do czasu chyba można pozwolić sobie na taki mały zakup;)?
Zapraszam zatem na krótki przegląd kosmetyków, które mam zamiar przygarnąć jeszcze w 2014 roku.
Jeszcze jakiś czas temu, chyba jakoś ze 2 lata wstecz, nie przepadałam za marką L'oreal, ale ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów, a ja, mam nadzieję, krowy nie przypominam - przynajmniej wizualnie, bo z charakterem to różnie bywa.
Podczas różnych promocji kupiłam wiele kosmetyków, które często były zachwalane na blogach i właśnie dzięki temu, moje zdanie o tej marce całkowicie się zmieniło.
Produkty do ust, które nabyłam w ciągu ostatniego roku naprawdę robią wrażenie, podobnie jak niektóre tusze do rzęs i wspaniałe pojedyncze cienie Infallible.
Właśnie te kosmetyki zachęciły mnie do przetestowania nowego podkładu L'oreal, bo chociaż bardzo lubię mineralne podkłady, to jednak czasami kiedy mam mniej czasu wolę sięgnąć po produkt o płynnej konsystencji. Taką lepiej i szybciej nakłada mi się na twarz, dwa ruchu i już jest lekki tynk na buźce.
Ten post miał pojawić się już dawno, bo w końcu olejek wykończyłam jakiś czas temu, jednak, po pierwsze, nie miałam czasu na napisanie recenzji, a po drugie, trochę obawiałam się reakcji czytelników, bo w końcu chodzi o olejek ze strusia.
Tak, olejek ze strusia, dokładniej z jego tylnej, górnej części grzbietu. Kiedy kupowałam ten produkt na iHerb, nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego o co z nim chodzi, ale cena była stosunkowo niska, a opinie świetne, więc kliknęłam (miałam jeszcze kupon zniżkowy, więc sami rozumiecie).
Kiedy olejek dotarł, wyklikałam trochę więcej informacji i dowiedziałam się, że jest to olejek, który pozyskuje się ze strusi hodowanych w Australii specjalnie na mięso (tak jak u nas hoduje się kury czy świniaki - żeby była jasność).
Ludzie próbują wykorzystać każdą część zwierzęcia, brzmi okrutnie, ale zarówno u nas, jak i tam, robi się to samo, bo w końcu chodzi o jak największe zyski. Właśnie dlatego pojawił się taki olejek; mięso sprzedają, ale resztę musieliby wyrzucić, więc trzeba było ruszyć szarymi komórkami i tadam! pojawił się olejek ze strusia.
Jak widać pomysł się przyjął, bo olejki są sprzedawane przez różne marki i to niekiedy za wysoką cenę.
Jedynymi lakierami, które ostatnio kupuję są zazwyczaj lakiery marki Essie. Owszem, czasami zdarza mi się skusić na jakiś inny lakier, ale jednak moje serce i pazury należą głównie do Essie, które uwielbiam za trwałość. Wiem, że wiele osób nie rozumie tego ich fenomenu, ale w końcu u każdego taki lakier zachowuje się inaczej - u mnie są to jedynie lakiery, które wytrzymują 5-7 dni.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy przybyło mi kilka essiaków, które były na mojej liście już od dłuższego czasu, oraz dwa takie, których nie planowałam, ale na blogach tak dziewczyny kusiły, że w końcu postanowiłam zaryzykować i kupić.
Z racji tego, że cena Essie nie jest niska, czekałam na porządne promocje, aby zaopatrzyć się w te kilka sztuk oraz przeglądałam aukcje internetowe, bo w końcu niektóre kolory nie są dostępne stacjonarnie.
Takie właśnie promocje trafiły się w super-pharm (2 sztuki w cenie 1) oraz ostatnio w Hebe (-40%) gdzie niestety nie poszalałam, ponieważ większość lakierów była w okropnym stanie: mocno rozwarstwione w nagrzanych buteleczkach.
Większość zapewne kiedy słyszy Urban Decay od razu widzi w wyobraźni słynne paletki Naked oraz bazy pod cienie, bo w końcu to właśnie te produkty zrobiły u nas największą furorę.
Jednak UD słynie nie tylko z tych paletek, ale także ze swoich Book od Shadows (albo ogólnie innych paletek niż Naked;)), które samym wyglądem potrafią zachwycić, 24/7 Glide On Eye Pencil czy też sprayu All Nighter.
Niestety, u nas marka ta jest niedostępna i chociaż przez internet można kupić niektóre rzeczy, to trzeba się liczyć z wysoką ceną. No chyba, że ktoś wierzy w superhiperekstra okazje i planuje zakup np. paletki na portalach aukcyjnych za 1/3 ceny regularnej - zazwyczaj paletka z tej super okazji okazuje się być podróbką i pół biedy kiedy kupujący się zorientuje, że został nabity w butelkę i jakoś idzie dogadać się ze sprzedawcą. Znacznie gorzej jest kiedy sprzedawca sprawę olewa, pieniądze idą się wietrzyć, a my zostajemy z paletką za 60zł, której strach użyć, bo przecież nie wiemy co twórcy takiego "dzieła" dali do tych cieni.
Dobra, ale nie o tym. Dzisiaj pora na prezentację mojej drugiej paletki Urban Decay.
Pierwszą, którą kupiłam na feelunique, jest Naked basics, którą dokładniej pokazywałam wam TUTAJ.
Dzisiaj zapraszam na swatche i opis Shattered - nie jest to recenzja, ponieważ nie używałam jej jeszcze na tyle długo, aby być w stanie wszystko dokładnie przetestować;)
Nie będę ukrywała, że przez ten czas kiedy zniknęłam z blogosfery, nie kupowałam żadnych nowych mazideł, bo jednak na kilka nowości się skusiłam. Na szczęście obecne wyprzedaże w Douglasie i Sephorze mnie nie kuszą, chociaż chętnie bym przygarnęła najnowsze mazidło do ust z Diora.
Na pewno widzicie, że wszystkie drogerie szaleją z promocjami, jak nie -40% Hebe, to w Naturze dwa mazidła w cenie jednego lub jakieś zniżki w Rossmannie. Ciągle gdzieś coś jest! właśnie od dzisiaj trwa promocja -40% na kosmetyki do makijażu w Hebe (codziennie inna marka - ja czekam na Essie).
I tak właśnie przybyło mi trochę kosmetyków - dałam się skusić promocjom (głównie promocjom).
Ten post miał pojawić się już dawno, ale niestety przez te wszystkie egzaminy, sajgon w domu, moje szaleństwo w kuchni, tak jakoś zeszło.
W mojej pielęgnacji nastąpiły małe zmiany, nad którymi zastanawiałam się już od dłuższego czasu, ale wciąż je odwlekałam, ponieważ bałam się, że niektóre produkty zrobią mi kuku (np. Effaclar K).
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca; stan skóry uległ poprawie, mam mniej zaskórników i rzadziej wyskakują mi wielkie paskudniki, które zazwyczaj pojawiały się przed tymi kobiecymi dniami, więc mogę napisać, że mam tutaj happy end.
Ilość kosmetyków może wydawać się spora, jeżeli spojrzy się na tekst poniżej, ale niektórych z nich używam co kilka dni, inne naprzemiennie, więc wcale nie nakładam kilku warstw podczas jednego wklepywania;)
Oto przed wami pierwszy lakier MUA na tym blogu.
Pistachio Ice Cream to, jak zresztą nazwa wskazuje, rozbielona, pastelowa pistacja, zamknięta w buteleczce, która wielu osobom kojarzy się z lakierami Essie.
Są takie kosmetyki, które mają miano kultowych i kojarzą je prawie wszyscy.
Wzdychamy do nich, marzymy o nich i czasami ryzykujemy ich zakup. Trzeba jeszcze dodać, że zazwyczaj te kultowe kosmetyki kosztują sporo, ok. 100-200zł.
Jednym z takich kosmetyków jest bez wątpienia podkład Estee Lauder; testowałam i klasycznego Double Wear, który jest ulubionym podkładem wielu kobiet, jak i jego lżejszą wersję (Double Wear Light).
Ostatecznie skusiłam się właśnie nią, bo zależało mi na czymś co da bardziej delikatny i naturalny efekt.
Klasyczny Double Wear nie jest dla mnie: dawał mocne krycie, lubił wchodzić w pory i jednak skóra wyglądała jak po porządnym tynkowaniu - nie moja bajka. Do wyboru pozostała zatem wersje light, która jest lżejsza, nie kryje aż tak mocno, ale pięknie ujednolica koloryt skóry i zapobiega błyszczeniu się skóry, więc z założenia nadaje się także dla cery mieszanej - takiej jak moja.
Wydawać by się mogło, że po ostatnich szaleństwach zakupowych na jakiś czas będę miała dość, a tutaj proszę, pokus pełno.
Z racji tego, że moja miłość do lakierów Essie jest coraz większa oraz, że miałam bon zniżkowy do Mintshop, który otrzymałam podczas zakupów trampek na answear, postanowiłam wykorzystać go właśnie po to, aby kupić kolejną kostkę lakierów essie z najnowszej kolekcji.
Niestety dla mnie, stety dla sklepu, bon można było wykorzystać przy zakupach za min. 100zł, więc dobrałam jeszcze kosmetyki, które interesowały mnie już od dłuższego czasu, ale nie opłacało mi się ich samych zamawiać,
a nic więcej nie kusiło.
a nic więcej nie kusiło.
Ostatecznie, kiedy na stronie pojawiły się kosmetyki z limitki Essence Cookies & Cream, których jeszcze nigdzie nie widziałam, a powinny być już dostępne w sklepach, zdecydowałam się, że nadeszła pora na wykorzystanie bonu.